32 przypadki COVID-19, a testy tylko dla chętnych. Jednak na Białorusi oficjalnie nic się nie dzieje
Na Białorusi stwierdzono 32 przypadki koronawirusa. Mińsk nie wprowadza stanu zagrożenia epidemiologicznego i zapewnia Białorusinów, że nic im nie grozi, ale Aleksander Łukaszenka po raz pierwszy w historii odwołał swoją wielką doroczną konferencję prasową.
Życie toczy się w swoim zwykłym trybie. Sklepy i restauracje są pełne ludzi. Władze nie wprowadziły szczególnych środków bezpieczeństwa w związku z zagrożeniem epidemii koronawirusa z Wuhan. Działają szkoły i uniwersytety, nawet Białoruski Uniwersytet Państwowy, na którym stwierdzono niedawno aż 5 przypadków zakażenia. Odwołano imprezy masowe, ale tylko te, w których artyści mieli przyjechać z zagranicy. Prezydent Aleksandr Łukaszenka apeluje do narodu o mycie rąk i - jak sam powiedział - "nie obejmowanie się", a do osób starszych o pozostawanie w domach.
ZOBACZ: Polak rozpracował enzym kluczowy w walce z koronawirusem [DOBRA WIADOMOŚĆ]
Testy na obecność COVID-19 wykonywane są tylko osobom, które same zgłoszą się do specjalistycznych przychodni z niepokojącymi objawami.
Oficjalnie wszystko pod kontrolą
W debacie publicznej więcej jest informacji z frontu walki o tańszą ropę z Rosji niż o zahamowanie epidemii.
- Wynika to z tego, że Białoruś znajduje się w pogłębiającym się kryzysie gospodarczym i dla Łukaszenki zakończenie pertraktacji z Moskwą jest teraz priorytetem - mówi polsatnews.pl Andrzej Poczobut, grodzieński niezależny dziennikarz i działacz polonijny. Kurs białoruskiego rubla znacznie osłabł. Można wyczuć z przekazów oficjalnych mediów, że władza najbardziej boi się załamania gospodarczego, więc nie na rękę jest jej mówienie prawdy o grożącej Białorusinom epidemii.
ZOBACZ: Koronawirus. Najnowsze informacje z Polski i świata [RELACJA]
- Ludzie na razie większości wierzą w zapewnienia władzy, że wszystko jest pod pełną kontrolą. Nie podzielają tej wiary jedynie ci, którzy czerpią informacje ze źródeł zagranicznych, ale tych jest mało - mówi Andrzej Poczobut.
- Ta nieliczna część społeczeństwa jest zdania, że Łukaszenka zaklina rzeczywistość, by nie wywołać paniki, która mogłaby zaszkodzić interesom jego klanu trzymającego kontrolę nad i tak już chorą gospodarką - uważa komentator.
Minister zdrowy, Łukaszenka odwołuje konferencję
Na dwutygodniowej kwarantannie przebywał Jurij Karajew minister spraw wewnętrznych Białoruski. Tę informację podano dopiero po tym, jak ją odbył. Jego syn wrócił właśnie z Chin, gdzie studiuje. Media opublikowały komunikat, że zarówno ojciec jak i syn są zdrowi. Ta informacja wpisała się w oficjalną propagandę, że wszystko jest w porządku. Tymczasem przywódca Białorusi po raz pierwszy w historii odwołał wielką propagandową imprezę. Nie odbędzie się jego coroczna wielka konferencja prasowa.
- Łukaszenkna bardzo lubi to wydarzenie. To nieodłączna część jego polityki. Można sądzić, że boi się o swoje zdrowie, a zatem może mieć podstawy, by sądzić, że na konferencję przyjdzie osoba zakażona, a może będzie ich więcej? - zastanawia się Andrzej Poczobut i dodaje: "Sytuacja może być o wiele gorsza od tego, co nam mówią".
Lekarze kłamią
Zdaniem Poczobuta władze przyzwyczaiły ludzi do tego, że nie można im do końca ufać. - Lekarze mają od służb specjalnych zakaz ujawniania informacji - mówi komentator.
Ochrona zdrowia na Białorusi oficjalnie jest świetnie przygotowana do przyjęcia osób z koronawirusem. - Mówią nam w telewizji, że szpitale są i że na bieżąco zasięgamy opinii u chińskich specjalistów, a jednego chorego już sami wyleczyliśmy. Prawda jest taka, że Białoruś może sobie nie poradzić z epidemią. Państwa demokratyczne reagują na sygnały o zagrożeniu, zamykają granice, stosują kwarantannę. Państwo autorytarne, jakim jest Białoruś nie bierze pod uwagę zdrowia narodu, tylko partykularne interesy ludzi z klanu Łukaszenki, którzy boją się załamania gospodarczego - mówi dla polsatnews.pl Andrzej Poczobut.