Miała podejrzenie koronawirusa, na diagnozę czekała 88 godzin. "To nie wirus nas wykończy"
88 godzin - tyle czasu na informację o stanie swojego zdrowia czekała pani Anna, pacjentka krotoszyńskiego szpitala, u której podejrzewano zakażenie koronawirusem. Kobieta zamieściła w sieci film, w którym opisała przebieg procedury diagnostycznej. - Liczba absurdów jest nie do pojęcia - mówi na nagraniu. Do sprawy odniósł się rzecznik szpitala w rozmowie z reporterką Polsat News.
Pani Anna w ciągu ostatniego miesiąca podróżowała do Włoch i do Stanów Zjednoczonych. Do krotoszyńskiego szpitala została skierowana przez lekarza internistę. Na izbę przyjęć zgłosiła się we wtorek.
- Gorączka, trudności z oddychaniem, niesamowity ból mięśni, kaszel - tak kobieta opisuje na nagraniu swoje objawy, z jakimi zgłosiła się do szpitala, co w połączeniu z jej ostatnimi podróżami miało budzić uzasadnione podejrzenie zakażenia koronawirusem. W szpitalu została natychmiast odizolowana.
ZOBACZ: "Zawiódł szpital". Ministerstwo zdrowia o sprawie pacjentki z Krotoszyna
21 dni od powrotu? Zakaźny nie przyjmie
- W tamtym momencie utrzymanie przytomności wydawało mi się nadludzkim wysiłkiem, ale byłam w szpitalu, więc wierzyłam, że ktoś za chwilę mi pomoże. W takim stanie przeleżałam dwie godziny na kozetce, w kurtce, łapiąc każdy oddech. Co robił wtedy szpital? Stosował się do procedur wyznaczonych przez górę, za co absolutnie ich nie winię - podkreśla pacjentka.
Z jej relacji wynika, że lekarze - zgodnie z procedurą - skontaktowali się z kilkoma szpitalami zakaźnymi.
ZOBACZ: Koronawirus. KEP apeluje o modlitwę w intencji oddalenia epidemii
- Miałam być przewieziona do szpitala zakaźnego w Kaliszu lub w Poznaniu. Problem w tym, że szybko okazało się, że pomimo jednoznacznych objawów koronawirusa i przebywania na północy Włoch 3 tygodnie wcześniej, żaden ze szpitali nie chciał mnie przyjąć - mówi pani Anna.
Jak dodała, jedyny argument, jaki usłyszała, to że wylęganie wirusa trwa 14 dni. - Ja wróciłam z Włoch 21 dni temu. Nieważny był mój stan, nieważne były objawy jednoznacznie wskazujące na koronawirusa. Nieważne było to, że każdy organizm jest inny, ani to, że parę dni wcześniej wróciłam z kolejnej podróżny zagranicznej. Ważne były widełki 14 dni - stwierdza kobieta.
WIDEO: Miała podejrzenie koronawirusa, na diagnozę czekała 88 godzin
Laboratorium od 7 do 15
Wobec braku innych narzędzi diagnostycznych, w krotoszyńskim szpitalu poddano panią Annę badaniu w kierunku obecności wirusa grypy. Wynik testu był ujemny, a mimo to - jak twierdzi kobieta - szpital zakaźny w dalszym ciągu odmawiał jej przyjęcia. Zalecił natomiast pobranie w Krotoszynie wymazu do testu na koronawirusa i przesłanie próbki do laboratorium w Warszawie.
- Pobrano wymaz, tylko była to już godzina 13, może 14, a we wtorek laboratorium w Warszawie pracowało od 7 do 15 - mówi pani Anna, zaznaczając, że laboratorium odmówiło przyjęcia próbek. - Tacy jesteśmy w naszych mediach narodowych przygotowani. Całodobowe infolinie, kursy mycia rąk, wszystko. Ale próbki do 15, koronawirus od 15 ma wolne, spędza czas z rodziną - ironizuje pacjentka. Dlatego wymaz został pobrany ponownie w środę rano.
ZOBACZ: Nowa faza kampanii wyborczej. Zaremba o okładaniu się koronawirusem
- Czy zdają sobie państwo sprawę, że personel do pobierania wymazów został przeszkolony tylko w szpitalach zakaźnych w Polsce? Nie podważam kompetencji pań pielęgniarek, które pobrały moje próbki w Krotoszynie. Sęk w tym, że one w ogóle nie powinny się znaleźć w takiej sytuacji. To szpital zakaźny powinien się mną zająć, ale oni nie chcieli mnie przyjąć - podkreśla pani Anna.
Jednak po tym, jak próbki wysłano do Warszawy, pacjentka otrzymała informację, że nie ma pewności, czy zostaną one w ogóle przebadane - ponownie z powodu "14 dni". Po raz kolejny stwierdzono, że nie mieści się w "widełkach": minęło 21 dni od jej powrotu z Włoch i 2 od powrotu ze Stanów Zjednoczonych.
Od środy do soboty wyniku brak
- Przebadanie próbek w Chinach trwa 3 godziny. W Polsce, ze względu na sprzęt, który posiadamy, trwa 6. Ale minęła środa, czwartek, piątek, dziś jest sobota, wyniku nadal brak. A ja jestem zamknięta w izolatce na paru metrach kwadratowych - stwierdza pacjentka. Dodaje przy tym, że lekarze przez cały ten czas podejmowali starania, by uzyskać od laboratorium informację o wyniku jej badania.
- Lekarz, który ma dyżur za dyżurem, który mam wrażenie, że jest tu non stop, ten lekarz dzwoni do Warszawy - nie raz, nie dwa razy, ale kilkanaście razy dziennie od środy - podkreśla pani Anna. - Jeśli już odebrali, to mieli czelność powiedzieć lekarzowi, aby do nich nie wydzwaniał i dał im pracować, ponieważ wyników nie ma. To słyszy lekarz, który chce pomagać swojemu pacjentowi - zaznacza kobieta.
Jak wyjaśnia, jej stan od wtorku uległ znacznej poprawie, dlatego domyśla się, że nie miała koronawirusa. - Ale co, gdybym go miała? Proszę postawić się w mojej sytuacji. Ja jestem bezsilna, lekarze tutaj są bezsilni, nawet sanepid. Absurd goni absurd. Nic dziwnego, że mapki w mediach pokazują Polskę wolną od koronawirusa, bo tutaj nikt go nie bada - zauważa ironicznie pacjentka.
"Nie wykończy nas koronawirus, ale czekanie na wynik"
- Całe miasto wokół jest w gotowości, żyjące plotkami celującymi w szpital, jakoby ten ukrywał wynik, i celującymi w moją rodzinę, która rzekomo nie stosuje się do kwarantanny - stwierdza pani Anna, podkreślając przy tym, że służba zdrowia jest kompletnie nieprzygotowana na radzenie sobie z przypadkami koronawirusa.
- Mówię jako pacjentka, jedna z milionów Polek, jako niezwiązana z żadną partią polityczną: koronawirus nas nie wykończy. Wykończą nas 82 godziny czekania na wynik. Tak rewelacyjnie jesteśmy przygotowani - podsumowuje z goryczą kobieta.
ZOBACZ: Ponad połowa Polaków sądzi, że rząd nie poradzi sobie z koronawirusem
Film pani Anny został opublikowany po godzinie 20 w sobotę. We wpisie pod nagraniem kobieta zamieściła uwagę, że pół godziny po umieszczeniu go w sieci poinformowano ją o negatywnym wyniku testu na obecność koronawirusa. "Liczba godzin potrzebnych do uzyskania wyniku: 88" - napisała.
Rzecznik szpitala: pacjentka czuje się dobrze, wynik testu ujemny
O komentarz do nagrania pani Anny Polsat News poprosił rzecznika krotoszyńskiego szpitala Sławomira Pałasza. Potwierdził on przedstawioną przez pacjentkę wersję wydarzeń.
- Pacjentka trafiła do nas 25 lutego. Miała bardzo wysoką gorączkę, duszności, kaszel, osłabienie. Mieliśmy informację, że pacjentka 3 tygodnie przed momentem przyjęcia na oddział wyjechała z Włoch, a później przez ponad tydzień była w Stanach Zjednoczonych. W tej podróży miała też kontakt z różnymi osobami z różnych krajów. To był sygnał, który nakazał nam rozważyć, czy nie mamy tu do czynienia z zakażeniem koronawirusem - przekazał rzecznik.
Wideo: Zobacz wypowiedź rzecznika szpitala dla Polsat News
- Obraz kliniczny pacjentki był bardzo niepokojący, dlatego postanowiliśmy wdrożyć procedury, które szpital ma ustalone na wypadek podejrzenia koronawirusa u pacjenta, który trafił do nas samodzielnie. Lekarz, kierownik oddziału, na który trafiła pani Anna, dzwonił do trzech różnych szpitali zakaźnych, przedstawiając tę sytuację i obraz kliniczny pacjentki. Wszystkie te szpitale rekomendowały przeprowadzenie diagnostyki w naszym szpitalu - wyjaśnił Pałasz.
ZOBACZ: Włosi zmieniają styl życia z powodu koronawirusa
Rzecznik potwierdził, że pacjentka od dnia przyjęcia przebywała w izolatce, a lekarz wyznaczony do kontaktu z Państwowym Zakładem Higieny wykonywał około 10 telefonów dziennie z pytaniem, czy są już dostępne wyniki jej badań. Za każdym razem uzyskiwał odpowiedź, ze wyników jeszcze nie ma. Potwierdził także, że próbki z wymazem zostały wysłane dopiero w środę, ponieważ we wtorek dostarczenie ich przed godziną 15 byłoby niemożliwe.
- Stan pacjentki się poprawił, pani nadal jest w naszym szpitalu, ale już nie w izolatce. Będziemy prowadzić jeszcze dalszą diagnostykę, od tego będą zależały nasze działania. Najlepsza wiadomość to ta, że pani czuje się dobrze i wynik wyszedł ujemny, pacjentka wraca do zdrowia - zaznaczył Pałasz.
Uściślił także, że od chwili dostarczenia próbki do laboratorium do odebrania faxu z wynikami badań pani Anny minęło 81 godzin. Jak zauważył, pani Anna liczyła zapewne czas od chwili pobrania wymazu.
Szumowski: wszystkie laboratoria mają testy
O procedurach postępowania z pacjentami, u których podejrzewa się zakażenie koronawirusem, mówił w piątek na antenie Polsat News minister zdrowia Łukasz Szumowski. Pytany o to, jak wygląda wykrywanie koronawirusa w Polsce, minister tłumaczył: "pobiera się próbkę z wymazu z błony śluzowej i przekazuje się laboratorium".
- Potrzebne są dwa na trzy pozytywne testy w zakresie genowirusa. Jeden z trzech jest jeszcze wynikiem negatywnym, bo mogą być różne kontaminacje. To zalecenia WHO. To nie jest nasza własna metodologia - wyjaśnił.
ZOBACZ: Minister zdrowia: oddziały zakaźne w trybie podwyższonej gotowości
Szumowski informował, że w Polsce było w piątek 106 pacjentów hospitalizowanych, 146 w kwarantannie i ponad 3 tys. w obserwacji.
- Wszystkie laboratoria mają testy i wszyscy pacjenci, którzy mają podejrzenie koronawirusa, mają wykonywane testy - podkreślał.
Pytany, dlaczego wysłano samolot po dodatkowe 30 tys. testów, minister odpowiedział: "na dzień dzisiejszy mamy więcej testów, niż potrzeba, ale przygotowujemy się na to, co może nadejść".
Prezes OIL: chaos organizacyjny, ogromna niewiedza
Dzień wcześniej w programie "Interwencja Extra" prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie dr Łukasz Jankowski mówił, że "istnieje duży chaos organizacyjny, ogromna niewiedza, również po stronie lekarzy, gdzie pacjenta kierować, gdzie dzwonić, jak się zachować".
- Po stronie władz leży obowiązek, żeby jak najszybciej do lekarzy dotrzeć z procedurami, które - mam nadzieję - są. Lekarze wciąż się do nas zwracają z pytaniami, jak pokierować pacjenta i jak się w danym przypadku zachować - mówił prezes OIL, zapytany przez Michała Stelę, czy szpitale są proceduralnie gotowe na walkę z koronawirusem.
Czytaj więcej