Sprawa wieszania na szubienicach zdjęć europosłów wraca do prokuratury
Śledztwo w sprawie wieszania podczas manifestacji zdjęć europosłów na symbolicznych szubienicach ma być kontynuowane - zdecydował w środę Sąd Okręgowy w Katowicach. Po zażaleniu pełnomocnika pokrzywdzonych sąd uchylił decyzję prokuratury o umorzeniu postępowania.
Sprawa dotyczy zorganizowanej w listopadzie 2017 r. w Katowicach demonstracji środowisk narodowych. Jej uczestnicy powiesili na symbolicznych szubienicach zdjęcia sześciorga europosłów, którzy zagłosowali za rezolucją Parlamentu Europejskiego ws. praworządności w Polsce.
Postępowanie początkowo umorzono
O umorzeniu postępowania Prokuratura Okręgowa w Katowicach poinformowała w listopadzie ubiegłego roku. W opinii śledczych, uczestnicy zgromadzenia pod hasłem "Stop współczesnej Targowicy. Manifestacja w obronie wartości narodowych i patriotycznych" nie dopuścili się przestępstwa, a wydarzenia na pl. Sejmu Śląskiego były "inscenizacją". Sposób wyrażania przez nich poglądów prokuratura oceniła krytycznie w kategoriach moralno-etycznych.
ZOBACZ: Nowy poseł w Sejmie. Zastąpi Tarczyńskiego, który idzie do europarlamentu w wyniku brexitu
Zażalenie na umorzenie postępowania złożył pełnomocnik europosłów. W środę sąd podzielił jego argumenty. O uchyleniu postanowienia poinformowali dziennikarzy uczestniczący w posiedzeniu prok. Marta Zawada-Dybek i pełnomocnik pokrzywdzonych mec. Józef Marcinkiewicz.
Prok. Zawada-Dybek powiedziała dziennikarzom, że uzasadnienie postanowienia sądu jest bardzo obszerne i zawiera ocenę prawno-karną zachowania organizatorów oraz policjantów, którzy zabezpieczali demonstrację. - Śledczy zapoznają się z uzasadnieniem i zastosują się do wskazań sądu, uzupełniając postępowanie. Decyzja sądu jest dla prokuratury wiążąca - zaznaczyła.
Sąd nakazał dalsze prowadzenie postępowania
- Sąd w niewielkim zakresie wskazał prokuratorowi na konieczność uzupełnienia materiału dowodowego - przesłuchanie m.in. pozostałych funkcjonariuszy policji, którzy zabezpieczali tę manifestację, a nie zostali przesłuchani - powiedziała prokurator.
- Trzeba wyraźnie podkreślić, że orzeczenie sądu daje pewne wskazówki, nawet wytyczne, co ma w sprawie być czynione, ale o niczym nie przesądza. Sąd nie wypowiadał się o winie, o zasadności zarzutów, nakazał dalsze prowadzenie postępowania. W wyniku tego prokuratura ponownie oceni, ponowne rozważy, czy zarzuty będą przedstawione, czy nie - zaznaczył mec. Marcinkiewicz.
ZOBACZ: Parlament Europejski przyjął rezolucję ws. praworządności w Polsce
Pełnomocnik zaznaczył, że postanowienie jest bardzo ważne dla pokrzywdzonych, bo otwiera im możliwość ścigania uczestników manifestacji, nawet jeśli prokuratura nie zdecyduje się na przedstawienie im zarzutów. Chodzi o możliwość skierowania do sądu tzw. subsydiarnego aktu oskarżenia. - Liczymy na to, że prokuratura ponownie weryfikując materiał dojdzie do wniosku, że takie zarzuty są zasadne, że przedstawi takie zarzuty, ale gdyby było inaczej, pokrzywdzeni będą mogli domagać się indywidualnie oceny zdarzenia przez sąd karny - stwierdził.
Także Marcinkiewicz ocenił, że dowody w tej sprawie są właściwie kompletne - m.in. przesłuchano świadków, zabezpieczono nagrania manifestacji - prokuratura musi je ponownie przeanalizować i zdecydować czy zasadne jest przedstawienie zarzutów. - Miejmy nadzieję, że to nie zajmie dwóch lat, jak do tej pory - dodał.
Od 3 miesięcy do 5 lat więzienia
Prokuratorskie postępowanie zostało wszczęte pod kątem art. 119 Kodeksu karnego, który mówi o stosowaniu przemocy lub groźby bezprawnej wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej bezwyznaniowości. Może za to grozić od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.
Umarzając śledztwo prokuratura oceniła, że taka forma manifestacji nie wyczerpała znamion przestępstwa, a celem 20-minutowego zgromadzenia było "wyrażenie krytyki wobec działań tych europarlamentarzystów, którzy głosowali za przyjęciem negatywnej wobec Polski rezolucji Parlamentu Europejskiego".
Śledczy przekonywali, że owa krytyka wiązała się ze sposobem głosowania, a nie przynależnością polityczną europosłów, a żaden z uczestników manifestacji nie kierował wobec polityków gróźb i nie nawoływał do popełnienia przestępstwa ani nie wypowiadał się personalnie na temat europosłów. Jak podawała prokuratura, "inscenizacja" polegająca na wieszaniu portretów polityków na konstrukcjach naśladujących szubienice, "miała charakter symboliczny, nawiązujący do historycznych wydarzeń z XVIII wieku, a utrwalonych na obrazie Jana Piotra Norblina".
Kwestia praworządności w PE
Parlament Europejski przyjął w połowie listopada 2017 r. rezolucję wzywającą polski rząd do przestrzegania postanowień dotyczących praworządności. PE wyraził m.in. zaniepokojenie proponowanymi zmianami w przepisach dotyczących polskiego sądownictwa, które "mogą strukturalnie zagrozić niezawisłości sądów i osłabić praworządność w Polsce". W dokumencie znalazł się też apel PE do polskiego rządu, by potępił "ksenofobiczny i faszystowski" Marsz Niepodległości.
ZOBACZ: Europosłowie chcą wprowadzenia zasady "unijne pieniądze za praworządność"
Przeciwko rezolucji głosowali europosłowie PiS, SLD wstrzymało się od głosu, eurodeputowani PSL nie wzięli udziału w głosowaniu. Większość PO wstrzymała się od głosu, ale sześciu europosłów poparło ten dokument. Byli to: Michał Boni, Danuta Huebner, Danuta Jazłowiecka, Barbara Kudrycka, Julia Pitera i Róża Thun. To ich zdjęcia uczestnicy manifestacji zawiesili na szubienicach. Przedstawiciele środowisk narodowych zorganizowali ją 25 listopada 2017 r. na placu Sejmu Śląskiego; w zgromadzaniu wzięło udział kilkadziesiąt osób.
Podczas śledztwa przesłuchano w charakterze świadków uczestników i organizatorów manifestacji oraz funkcjonariuszy policji. Od straży miejskiej i policji uzyskano dokumentację przebiegu manifestacji. W aktach jest także dokumentacja związana ze zgłoszeniem manifestacji w stosownych urzędach oraz zarejestrowane przez stacje telewizyjne filmy. W śledztwie przesłuchano także pokrzywdzonych europosłów. Mówili oni, że po happeningu otrzymywali maile i telefony kierowane do ich biur poselskich, a zawierające treści znieważające lub o charakterze gróźb.
Czytaj więcej