Przejeżdżali obok wypadku, nikt się nie zatrzymał. "Znieczulica"
Makabryczny wypadek i skandaliczna znieczulica świadków. Kierujący busem prawdopodobnie zginął na miejscu, ale żaden z kilkunastu przejeżdżających obok kierowców nie zatrzymał się, by sprawdzić, czy ktoś we wraku potrzebuje pomocy.
- Było z daleka widać, że jest pojazd w rowie rozbity – mówi Sebastian, zawodowy żołnierz, który jako jedyny zatrzymał się w miejscu wypadku i wezwał pomoc.
Zanim zatrzymał się przy wraku, przynajmniej kilkanaście aut jadących przed nim i z naprzeciwka przemknęło obok miejsca wypadku nawet nie zwalniając.
ZOBACZ: Brawurowa prędkość, auto rozerwane na pół. Kierowca nie przeżył
- Jechali dalej po prostu. Nikt nie wysiadł. Nikt nie sprawdził po prostu co tam się dzieje, czy ta osoba potrzebuje pomocy - podkreśla mężczyzna.
Pan Sebastian mówi, że choć na pomoc było za późno - nie można było tego stwierdzić nie podchodząc do wraku. Strażacy potwierdzają, że kierowcy, którzy mijali wypadek, nie mają usprawiedliwienia.
- Z drogi sylwetka kierowcy była widoczna, jednak nie było widać, czy to jest zgon, czy ta osoba po prostu jeszcze żyje i jest do odratowania - tłumaczy Dariusz Hudaniec z OSP Czaplinek.
"To bardzo ważne"
Strażacy przyznają, że to nie pierwszy raz, gdy kierowcy zapominają, że udzielenie pierwszej pomocy ofiarom wypadku, to nie tylko ich moralny, ale także prawny obowiązek.
- To naprawdę bardzo ważne, żeby zatrzymać się, wezwać służby i sprawdzić, czy ten człowiek żyje czy nie żyje - podkreśla Paweł Stróżyk, naczelnik OSP w Czaplinku.
WIDEO: zobacz materiał "Wydarzeń"
Jak w biały dzień, na prostym odcinku wojewódzkiej drogi doszło do tego tragicznego wypadku?
- Kierujący fiatem Fiat Ducato, z nieustalonych przyczyn, zjechał na przeciwległy pas ruchu, po czym uderzył w drzewo. 44-letni mieszkaniec Czaplinka poniósł śmierć na miejscu - poinformowała sierż. sztab. Karolina Żych z policji w Drawsku Pomorskim.
ZOBACZ: Auto wpadło do stawu, zginęło pięć osób. Prokuratura ujawnia szczegóły
Ustalenie przyczyn może być tak samo trudne jak wytypowanie kierowców, którzy wypadek widzieli i o nim nie powiadomili.
Specjaliści nie są zaskoczeni. Każdy miał wytłumaczenie, że już ktoś pomaga, że już ktoś to zgłosił. Przecież ruch był spory. - Im większa liczba osób, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że się ktoś zatrzyma. Mechanizm dobrze znany w psychologii - tłumaczy dr Ewa Tokarczyk,psycholog transportu.