Zaremba: Konserwatyzm nie polega na ignorowaniu realiów
Prezydent powiedział "Wprost", co zrobiłby z ustawą związkach partnerskich. "Wszystko zależy od tego, jakie rozwiązania zawierałaby taka ustawa. Gdyby chodziło o status osoby najbliższej ułatwiający takie sprawy, jak wzajemne wspieranie się, troskę, dowiadywanie się o stan zdrowia, to jako prezydent podpisanie takiej ustawy poważnie bym rozważył".
- Zmienia front jak chorągiewka - orzekł Krzysztof Śmiszek, polityk lewicy i partner życiowy Roberta Biedronia. Co zabawne, podobną opinię sformułował chyba najaktywniejszy komentator obecnych czasów, mecenas Roman Giertych, który niedawno wyśmiewał Śmiszka jako przyszłą "pierwszą damę" u boku Biedronia. Nie wiadomo, czy Giertych zaatakował prezydenta w tej sprawie z prawej czy lewej strony, wiadomo, że zarzucał mu przedwyborczą obłudę. To skądinąd powszechny zarzut liberalnej i lewicowej opozycji, wypowiadany jak niemal każda polityczna krytyka tonem obelżywym lub prześmiewczym.
"Nigdy swoich sugestii nie odwołał"
Nie jest to jednak zarzut ścisły (jak co drugi zarzut w polskiej polityce). Duda wypowiadał już podobne opinie w roku 2015. Co więcej, mówił to wtedy także po swoim wyborczym zwycięstwie, nie była to więc jedynie gra wyborcza. Nigdy też tamtych swoich sugestii nie odwołał.
Tak wtedy jak i teraz kładł nacisk na humanitarny wymiar ewentualnych regulacji. Przypominało to właściwie język… Grzegorza Schetyny, kiedy ten z kolei uzasadniał wpisanie związków partnerskich do programu Koalicji Obywatelskiej przed wyborami parlamentarnymi w roku 2019.
ZOBACZ: Rokita: Pieniądze dla giermków
Prezydentowi można oczywiście zarzucać, że mógł sam próbować rozwiązać ten problem dzięki własnej inicjatywie ustawodawczej. Ale też nie udawał osoby jakoś szczególnie przejętej tym tematem. Tym bardziej zaś trudno mówić o obietnicy na wyrost w imieniu całego obozu, skoro czołowi politycy PiS natychmiast, na progu kampanii, zapowiedzieli, że takiej inicjatywy nie wniosą. Gdyby prezydent szykował "ściemę" na użytek łatwowiernych, jego dawni partyjni koledzy mogli w tej sprawie przynajmniej zachować milczenie.
Prezydent zaprezentował się tu jako przysłowiowy Hamlet, a hamletyzowanie to recepta na pozyskanie niezbyt wielu wyborców. Jeśli wygra drugą kadencję, to przy wiadomym nastawieniu posłów prawicy nic się w tej materii nie zmieni. Można by co najwyżej rzucane "przy okazji" refleksje Dudy potraktować jako miękkie zachęcenie kolegów z prawicy do dyskusji na te tematy. Jeśli druga kadencja będzie wyglądała jak pierwsza, jest to zachęta łatwa do zignorowania, bo prezydent raczej unikał zderzeń z utartymi przekonaniami własnego obozu.
Organizacje LGBT też nie ułatwiają
Warto przypomnieć, dlaczego konserwatyści nie chcą pakować się w eksperymenty z tą instytucją. Pierwszy powód to oczywiście ich spór ze środowiskiem LGBT. Panuje przekonanie, wspierane coraz częściej przez wypowiedzi samych liderów tego środowiska, że rejestrowane związki jednopłciowe to wstęp do jednopłciowych małżeństw, to zaś z kolei będzie prowadzić do żądania prawa takich par do adopcji dzieci. Budzi to z wielu powodów opory nawet umiarkowanych wyborców przekonanych, że "prawo do szczęścia" nie jest czymś nieograniczonym.
Można kontrować te obawy nadzieją (nie lekceważę jej), że formalizacja związków gejowskich i lesbijskich będzie zachęcała tych ludzi do większej wierności, do zmiany stylu życia. Takiego argumentu używali choćby brytyjscy torysi w 2013 roku, choć dla porządku nie wszyscy - Roger Scruton był sceptyczny. Niemniej nawet w niektórych krajach liberalniejszych od Polski zasada, że dziecko powinno mieć ojca i matkę, pozostało tabu.
Nawet jeśli prawica, także polska, powoli rezygnuje z przekonania, że da się zagonić mniejszości seksualne na powrót do katakumb, ta kontrowersja pozostaje w mocy. Organizacje LGBT też nie ułatwiają przyjęcia swoich dążeń. Ich parady nasycone są akcentami antyreligijnymi i zwyczajnie wulgarnymi, co bardziej przeraża wielu Polaków niż łamie opór. Ich aktywiści są zainteresowani raczej symbolicznymi satysfakcjami niż polityczną skutecznością. Zdaniem wielu socjologów ten ich radykalizm utrudnił sukces liberalnej opozycji w roku 2019.
Jest i drugi powód tego oporu, nie dotyczący już gejów i lesbijek, a rzadziej podnoszony w debacie. Jeśli zmienić konkubinaty heteroseksualne w związki rejestrowane, pojawia się pytanie o ich prawne reguły. Czy takie pary mają się cieszyć wszystkimi przywilejami małżeństw, np. wspólnym opodatkowaniem, za którymi nie idą jednak obowiązki, choćby alimentacyjne?
ZOBACZ: Piotr Witwicki Podcast
To oczywista zachęta dla młodych, lekkomyślnych ludzi do unikania małżeńskich więzów, często jednak niekorzystna dla jednej ze stron, zwłaszcza bardziej zainteresowanych stabilizacją życiową kobiet. Liberalne elity nie lubią rozmawiać o takich "szczegółach" manifestując poparcie dla takich związków jako symbolu wolności lub uznania obyczajowych realiów. To paradoksalnie nie dotyczy gejów i lesbijek, o ile założyć, że małżeństwo jest dla nich niedostępne. W ich przypadku związek rejestrowany może być krokiem ku większej życiowej odpowiedzialności (problem adopcji na moment pomińmy).
Ustępstwo doprowadzi do efektu domina?
Można na drugiej szali położyć inne realistyczne pytania. Czy ludzie mieszkający razem nie powinni mieć zagwarantowanych praw do informacji medycznej, albo do zapisywania majątków na innych zasadach niż osobom obcym? Jeśli zamkniemy na to uszy, też mamy ryzyko różnych krzywd, zwłaszcza gdy takich ludzi jest coraz więcej. Takie regulacje ma na myśli Andrzej Duda. Z niektórymi prawo i obyczaj już sobie poradziły, ale z innymi nie. Czy da się więc ułatwić życie ludziom żyjącym we wspólnocie (czasem nawet niekoniecznie seksualnej) bez tworzenia fasady małżeństw bez zobowiązań?
Radziłbym ludziom prawicy stawiać sobie takie pytania. Konserwatyzm nie polega na ignorowaniu realiów. Choć rozumiem, że zderzają się tu dwa podejścia. Jedno zakłada, że każde takie ustępstwo prowadzi do efektu domina, na którego końcu jest oddawanie dzieci parom jednopłciowym zamiast większych ułatwień adopcyjnych dla rodzin heteroseksualnym. Drugie podsuwa myśl, że możliwa jest próba kompromisu, jeśli przypadki ewidentnych krzywd ludzi żyjących razem i nie mogących załatwić życiowych spraw nie będą wykorzystywane do swoistej progresywnej inżynierii społecznej. A taki kompromis opóźni efekt wahadła, czyli gwałtownego zwrotu w stronę progresywnych przemian.
ZOBACZ: Bezpieczne czy najlepsze kino? O oskarowych wyborach Akademii Filmowej
Nie podejmuję się odpowiedzieć, które stanowisko jest praktyczniejsze. Przykłady państw zachodnich pokazują na ogół, że efekt domina jest nie do uniknięcia. Ale też nie jestem wcale pewien, czy dyskusja na temat modelu rodziny została tam definitywnie zamknięta.
Parę niewinnych uwag prezydenta i tyle wniosków komentatora uważającego się za umiarkowanego konserwatystę. Mam jednak poczucie, że spokojna rozmowa na te tematy jest dziś niemożliwa. Przekreśla ją logika miażdżącej partyjnej i ideologicznej polaryzacji.
Czytaj więcej