"Polacy zgłosili moją rodzinę do kontroli opiece społecznej". Aga in America o hejcie i weganizmie
Dla wielu kontrowersyjna. Bo frutarianka, bo mieszka w Ameryce i "poucza Polaków", bo nie unika tabu. W tym roku zrobiło się o niej głośno, gdy obarczono ją winą za śmierć osoby, która nigdy nie istniała, a którą, na potrzeby hejtu, stworzyli jej przeciwnicy. Aga Kirchner z kanału i bloga Aga in America w rozmowie z nami opowiedziała o morzu wylanej na nią nienawiści i surowym weganizmie.
Wyjechałaś do Stanów jako au pair. Czy przed wylotem miałaś jakiekolwiek wyobrażenie o USA?
- Nigdy nie marzyłam o tym, by lecieć do Stanów. Nie miałam również żadnego wyobrażenia. Wiedziałam o tym kraju tyle, co pokazywano w filmach czy serialach, czyli niewiele. Byłam przekonana, że nie wrócę do Polski, ale nie sądziłam, że USA staną się moim domem. Ciężko zostać tam na stałe.
Ty i Twoja prawie cała rodzina (oprócz Alicii, przybranej córki - red.) jesteście surowymi weganami. Wyjaśnijmy, co to znaczy.
- Wiele osób uważa, że jedząc na surowo, spożywamy wyłącznie trawę i liście (śmiech). To nie do końca prawda. Jest wiele odmian surowego weganizmu. Niektórzy jedzą tylko naturalne warzywa i owoce, niektórzy nie. Na surowo można zrobić chociażby pizzę. Blendujesz surową kukurydzę z odrobiną wody. Potem ją suszysz i masz gotowy spód. Jest wiele możliwości, choć, według mnie, najzdrowiej jeść surowe owoce i warzywa, z naciskiem na owoce.
Czyli surowy weganizm nie ma sztywnych ram?
- Nie ma. Jedyna zasada, choć nie lubię tego słowa, mówi o tym, że surowe jedzenie nie podlega obróbce cieplnej powyżej 45 stopni Celsjusza.
ZOBACZ: Jak marnować mniej żywności? Podpowiadamy
W swoich filmach podkreślasz, że jeśli będziesz mieć ochotę zjeść coś niesurowego, to po prostu po to sięgniesz.
- Tak, nie lubię szufladkowania i zmuszania się do czegoś. Zwłaszcza, gdy jest się na początku drogi, ludzie nie pozwalają sobie na nic niesurowego, a nagle coś puści. Wtedy zaczynają jeść i nie mogą przestać. Do danego stylu odżywiania jesteśmy przyzwyczajeni przez wiele lat życia i trudno to zmienić z dnia na dzień. Przez jakiś czas miałam sytuacje, w których mówiłam sobie, że "nie mogę tego jeść i koniec". Potem zadałam sobie pytanie - Aga, co ty robisz?! Nie jem gotowanego, bo nie mam ochoty, choć od czasu do czasu skuszę się na wegańskie sushi. Mam się źle czuć z tego powodu? Nie! Czuję się dobrze zarówno fizycznie i psychicznie.
Niedawno robiłaś Alicii pieczone ziemniaki z humusem...
- Spróbowałam jednego i zupełnie mi nie podszedł. Ziemniaki nie mają już dla mnie smaku, nawet gdy są przyprawione. Przywykłam do "żywego" smaku owoców. Teraz już nie za bardzo czuję to, co wcześniej.
Pod twoimi filmami i postami nie brakuje hejterów. Zaczęło się od wyjazdu na Kostarykę na początku roku. Zdecydowałaś się na lecznicą głodówkę mającą pomóc w wyleczeniu guza w twoim mózgu. Wiesz, nie ukrywam, że dla wielu osób, nie tylko w naszym kraju, może być to bardzo kontrowersyjne. Zresztą, to właśnie wtedy w Polsce zaczęła się burza.
- Nie da się ukryć, było ciężko. Odbiło się to na mnie. Czytałam mnóstwo obrzydliwych komentarzy i wiadomości. Zastanawiałam się, jak człowiek może tak się zachować. Nie mieściło mi się to w głowie. To nie było zwykłe chamstwo, tylko łamanie prawa. Wyjechałam, bo czułam, że muszę zrobić coś tu i teraz, pomóc swojemu organizmowi, by mógł działać lepiej, niż do tej pory. Nie żałuję wyjazdu i tego, że tak się to wszystko rozwinęło w internecie. Myślę, że zrobiłam dobrą robotę dla samej siebie, dla zdrowia.
Po głodówce wybuchła kolejna afera. Obarczono cię winą za śmierci dziewczyny, która nie istniała, a była tylko wytworem internetowych trolli. Wylało się mnóstwo hejtu. Jak sobie z tym poradziłaś?
- Na początku myślałam, że pogadają i im się znudzi, dlatego nic nie mówiłam. Od początku nie wierzyłam w tę historię, ale nie chciałam mówić o tym na głos, bo wiedziałam, że będzie jeszcze gorzej. Siedziałam cicho, ale "afera" wciąż rosła w siłę. Z każdym dniem było gorzej. Coraz więcej ludzi robiło filmy na mój temat. Historia z "Marceliną", której rzekomo byłam inspiracją i, która w konsekwencji, zmarła z niedożywienia, dotarła również do wielu portali plotkarskich, do telewizji, radia. Najgorsze jest to, że nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Źródłem wszystkich "rewelacji" na mój temat był film w internecie, który nie miał żadnego wiarygodnego źródła, dowodów. Odbiło się to zarówno na mnie, jak i na mojej rodzinie.
Przez to całe zamieszanie mieliście nawet kontrolę z opieki społecznej. Czy to prawda, że zgłosili to Polacy?
- Polacy znaleźli biuro dla naszego rejonu. Zadzwonili tam i nas zgłosili.
Niepojęte. No dobrze, a jak przebiegła ta kontrola?
- Nie było żadnego problemu. Wyśmiano wręcz niektóre zarzuty, jakie dostali. Ktoś z Polski zgłosił, że nasze dzieci mają masę niedoborów, są chore, wychudzone, że nie dbamy o nie, głodzimy, że jedzą same owoce. Dodatkowo, napisane było też, że nie chodzą do szkoły (co, tak swoją drogą, tutaj jest całkowicie okej), że nie widzą się z babcią zbyt często, oraz, że... April spróbowała ryż, ale jej nie smakował.
Skąd w Polakach tyle hejtu?
- Dobre pytanie. Wiele osób boi się zmian. Jeśli widzą, że ktoś żyje inaczej, niż oni to zaczynają się bronić. Prowadzą określony styl życia przez wiele lat i uważają go za jedyny właściwy, bo tak mówią rodzice, nauczyciele czy znajomi. Gdy nagle ktoś z drugiego końca świata żyje zupełnie inaczej, oni atakują. Brakuje otwartości, akceptacji.
Na kanale poruszasz tematy tabu. Mówisz o seksie, miesiączce, kulisach porodu, wydalaniu. Ludzie to doceniają, tę otwartość, o której mówiłyśmy wcześniej?
- Dostaję sporo wiadomości. Niektóre mówią, że jestem jedynym kanałem poruszającym takie kwestie. Z jednej strony, trochę mnie to dziwi, a z drugiej nie, bo znam ludzi - wielu boi się takich tematów, wstydzi. Uważam, że należy je znormalizować. Potem mamy sytuacje, w których nastolatki nie wiedzą, jak działa ich ciało, a kobiety w ciąży nie wiedzą, co się z nimi dzieje przez tych 9 miesięcy. Spotkałam się z tym wiele razy. Każdy z nas jest człowiekiem i przez to przechodzi lub wspiera kogoś z bliskiego otoczenia. Starsi boją się również, że rozmowa z młodszymi o seksie doprowadzi do tego, że nastolatkowie będą mieć dzieci. Jest odwrotnie. Jeśli ktoś ma wiedzę, jego ciekawość została już zaspokojona. A gdy jest strach pytać, to ciekawość jest rozwiązywana w inny sposób i wtedy mamy ciążę.
A czy przy takich filmach pojawiają się hejterzy?
- Tak, ale mniej. Choć zdarzają się komentarze w stylu: jak możesz o tym mówić, to osobista sprawa. Przecież to dotyczy wszystkich ludzi! Pod względem miesiączki czy porodu każda z nas jest taka sama. Nie widzę powodu, by to ukrywać.
Mieszkasz w USA prawie 6 lat. Czego cię one nauczyły?
- Ludzie w Stanach nie zwracają uwagi, jak inni wyglądają, jak się zachowują. Możesz wyjść w piżamie do sklepu po chleb i nie jest to niczym dziwnym. Amerykanie żyją swoim życiem i nie za bardzo patrzą na innych. To ogromna różnica w porównaniu do Polski.
A wychowanie dzieci?
- Stany niczego mnie w tej materii nie nauczyły, raczej mój mąż Nathan (śmiech). Na placach zabaw, w różnych miejscach, często robi mi się przykro, gdy patrzę na relację rodzic-dziecko. Zawsze byłam inna w tym temacie. Nie podobało mi się to, co obserwowałam, ale też to, jak byłam traktowana. Wiedziałam, że są inne sposoby, a gdy poznałam Nathana, on mi je pokazał.
Wiem, że wielu widzów chwali cię za to, jak wychowujesz April. Jest samodzielna, rezolutna.
- Lubię traktować dzieci, tak, jakbym traktowała swojego przyjaciela w moim wieku. Jedyna różnica jest taka, że są młodsze. Ale też mają uczucia, emocje, swoje zdanie. Zrozumiałam, że każdy problem dziecka jest dla niego bardzo ważny, nawet jeśli mnie to wydaje się czymś błahym. W moim dzieciństwie nikt nie słuchał. Mówili: rozmawiają dorośli i się nie odzywaj. A ja zawsze chciałam coś powiedzieć. To sprawiło, że miałam niskie poczucie własnej wartości, wstydziłam się mówić w grupie.
Teraz powiedziałaś, a właściwie napisałaś książkę "Mój owocowy świat". Niedawno miała swoją premierę. Piszesz w niej nie tylko, jak dobrze jeść, ale też jak dbać o swój umysł.
- Zaczęłam od mojej historii, powiedzenia, co stało się ze mną i moją rodziną, po to, by dać pełen obraz tego, co robię. W książce wspominam nie tylko o owocach, ale również o tym zdrowiu psychicznym.
Nie można jednego dnia być mięsożercą, a drugiego surowym weganinem.
- To w większości przypadków kończy się źle. I to nie kwestia tego, że je się na surowo, ale szybkości zmiany diety. W książce znajdziemy również sporo o wpływie stresu na nasze zdrowie. Nie zapominajmy też o śnie.
Pod koniec października wypuściłaś z kolei ebooka "Na surowo w zimie". Planujesz kolejne?
- Chciałabym napisać coś o wychowaniu dzieci na surowym weganizmie, porodzie, ciąży.
Tym razem w formie tradycyjnej książki czy ebooka?
- Jestem staroświecka pod tym względem, lubię czuć zapach książki (śmiech), lubię ją trzymać. Przypuszczam, że będą różne formy - zarówno ebook, jak i tradycyjna.
Czytaj więcej