Samochód był w serwisie trzy miesiące. W dniu odbioru skody, małżonkowie przeżyli szok. Dowiedzieli się, że to oni muszą zapłacić za naprawę - i to nie 7 000, a ponad 11 000 zł. Nowakowie twierdzą, że zrobiono rzeczy, których nie zlecali. Przy odbiorze samochodu okazało się także, że auto nadal jest uszkodzone.
ZOBACZ: zabrali prawo jazdy, bo miał jechać 108 km/h. Blokada w aucie włącza się przy… 90 km/h
- Miał wgnieciony próg, zarysowany zderzak, wgniecenie było też na błotniku. Zostało to naprawione bez naszej zgody w autoryzowanym serwisie – mówi Łukasz Nowak, mąż pani Judyty.
- Wybuchłam. Zaczęłam pytać, co się stało w tym aucie, co zrobili z naszym samochodem. Pan K. stwierdził, że nic nie zrobili, że oddaliśmy im taki samochód. Mamy zdjęcia potwierdzające, że samochód nie był w takim stanie – tłumaczy Judyta Nowak.
Ekipie "Interwencji" udało się skontaktować z kierowcą lawety, który w dniu awarii samochodu państwa Nowaków zawoził go do serwisu w Tychach.
"Nikt się mnie nie pytał, czy wyrażam zgodę na przejechanie autem 600 kilometrów"
- Auto było całe, było po awarii, a nie po kolizji. Jeżeli zabieram samochód na lawetę, to wypisuję protokół przekazania, gdzie zaznaczam wszystkie jakieś tam uszkodzenia, żeby później klient nie miał do nas roszczeń. Tu uszkodzeń nie dostrzegłem - mówi kierowca lawety.
Państwo Nowakowie nie odebrali tego dnia swojej skody. Poszli do serwisu następnego dnia. Wtedy zobaczyli, że ich samochód jest rozebrany i malowany. Dodatkowo zorientowali się, że ktoś przejechał ich autem prawie 600 km.
ZOBACZ: oszust wynajmuje koparki i kontakt się urywa. Potem sprzedaje je w internecie
- Pytałam, dlaczego samochód bez mojej zgody został naprawiony, dlaczego zataili dowody, że go zniszczyli. A on stwierdził, że jest taki wspaniałomyślny, że zrobił bezpłatnie dodatkową usługę naprawy tego samochodu, bo on od początku był uszkodzony. Nieprawda, on zataił dowody – twierdzi Judyta Nowak.
- Tłumaczono mi, że oni o tym nie wiedzieli, że pracownik sobie wziął samochód, a potem że można zrobić tyle kilometrów, bo trzeba auto przetestować. Nikt się mnie nie pytał, czy wyrażam zgodę na przejechanie autem 600 kilometrów – dodaje Łukasz Nowak, mąż pani Judyty.
Państwo Nowakowie nie są zadowoleni, że uszkodzenia karoserii zostały naprawione. Co więcej, właściciel warsztatu podał państwa Nowaków do sądu o zapłatę za naprawę skody. Skontaktowaliśmy się telefonicznie z właścicielem serwisu, aby zapytać, skąd się wzięły uszkodzenia skody oraz jak to możliwe, że pracownik przejechał 600 kilometrów.
"To ja uważam się za osobę poszkodowaną"
- Po tak poważnej naprawie doradca musiał ten silnik sprawdzić i silnik musiał się dotrzeć. Samochód przyjechał lawetą brudny. Po wymyciu okazało się, że jest ryska na zderzaku tylnym. Myśmy naprawili tę rysę, wylakierowaliśmy go całego z korzyścią dla klienta. Klient nie zapłacił nam za usługę 11 000 zł - przekazał właściciel autoryzowanego serwisu Skody.
Paulina Obrok-Pawlarczyk, pełnomocnik państwa Nowaków zwraca uwagę, że umowa z serwisem jest skonstruowana w ten sposób, że potrzebny jest wszędzie podpis osoby zlecającej. - W tej sprawie nigdzie tego podpisu nie ma, nie ma nawet podpisu pod tym, żeby rozszerzyć zlecenie na łączną kwotę ponad 11 000 zł. Jest tylko podpis pracownika serwisu. Pani Judyta ostatecznie odebrała samochód, jednak w dokumencie, jaki dostała do podpisania wskazywała, żeby faktura była wystawiona. Nie zgadza się z tym, że to ona zlecała naprawę tego samochodu - dodaje.
- Zdziwiłam się, że to ja zostałam podana do sądu, że to ja jestem winna, że nie zapłaciłam kwoty za naprawę. To ja uważam się za osobę poszkodowaną – mówi.
Czytaj więcej
Komentarze