Sale operacyjne stoją puste, bo szpital ma setki milionów długu. NFZ: kontrakt wypełniony

Aż dziewięć sal operacyjnych świeci pustkami w największym polskim szpitalu przy ulicy Banacha w Warszawie. Przekładane są nawet zaplanowane już zabiegi. Dyrekcja tłumaczy, że korzystanie ze wszystkich pomieszczeń jest za drogie, a dług szpitala sięga już 800 mln złotych. Brakuje też anestezjologów i pielęgniarek.
W osiemnastu klinikach stołecznego szpitala przy ul. Banacha pracuje sześciuset lekarzy. To też placówka specjalistyczna, gdzie leczy się najbardziej skomplikowane przypadki. Kolejki do przyjęcia są więc spore - niekiedy nawet kilkuletnie.
Jest tam też największy w Polsce blok operacyjny, składający się z dwudziestu jeden sal. Według lekarzy, aż dziewięć z nich stoi nieużywanych. Dyrekcja przyznała, że jest ich sześć.
- Staramy się zwiększać efektywność pracy bloku operacyjnego, czyli większą ilość zabiegów realizować na mniejszej liczbie sal - tłumaczył w Polsat News dyrektor szpitala Maciej Zabielski.
Dodał, że używanie wszystkich sal jest za drogie i nie pozwala na to ryczałt. Placówka ma długi sięgające 800 mln złotych i nie chce, by nadal się zwiększały, co byłoby spowodowane przez przyjmowanie zbyt wielu pacjentów. A za nadwykonania NFZ już nie płaci.
Zobacz również: Obława w Opolu. Osadzony uciekł ze szpitala
"Jak w soczewce widać problemy ochrony zdrowia"
Drugi powód to braki kadrowe. - Brakuje anestezjologów, ale przede wszystkim pielęgniarek - mówił Zabielski.
Zdaniem Łukasza Jankowskiego, prezesa warszawskiej Okręgowej Rady Lekarskiej, szpital na Banacha jest przykładem problemów ochrony zdrowia.
- Jak w soczewce pokazuje to, że leczenia nie da się zorganizować na 100 procent za pieniądze na nie przeznaczone - stwierdził.
Szpital wypełnia kontrakt z NFZ, ale bez problemu przyjmuje jedynie pacjentów z zagrożeniem życia. - Liczba zabiegów jest na podobnym poziomie, jak w zeszłym roku. Nie jest ich mniej - wskazał Andrzej Troszyński z NFZ.
Zobacz również: Z gdyńskiego szpitala skradziono cenny sprzęt. Odwołano zaplanowane badania
Zrezygnowali wszyscy pediatrzy
Kłopoty związane z brakiem lekarzy ma też wiele innych szpitali. Niedawno zamknięto oddział pediatryczny w Barlinku (woj. lubuskie). Odeszli z niego wszyscy pracujący tam pediatrzy. Cała grupa była już emerytami. Rodzice muszą dojeżdżać więc do oddalonego o ponad 30 km Gorzowa Wielkopolskiego.
- Niektórzy lekarze sami stali się pacjentami. W innych szpitalach potrzebowali zregenerować swoje zdrowie, stąd była konieczność zawieszenia oddziału - wyjaśnił Marek Stankiewicz, dyrektor szpitala w Barlinku.
W ostatnich kilku tygodniach zawieszono także prace oddziałów w Mrągowie, Głubczycach i Cieszynie. Resort zdrowia nie łączy tych zdarzeń z problemami kadrowymi.
- Przyczyny zamykania szpitali są najczęściej planowe, związane na przykład z remontem lub dezynfekcją - powiedział Jacek Cieszyński, wiceminister zdrowia.
Według szacunków Naczelnej Izby Lekarskiej, w Polsce brakuje około 50 tys. lekarzy i pielęgniarek.
Czytaj więcej