- Czuję się dobrze. Podoba mi się trasa i nie mogę już się doczekać soboty - powiedział Kipchoge, który w zeszłym roku ustanowił nowy oficjalny rekord świata w maratonie, osiągając w Berlinie czas 2 godzin, 1 minuty i 39 sekund.
- Wiadomo, że odczuwam presję, ale to wydarzenie znaczy dla mnie bardzo wiele. Muszę po prostu wierzyć, że człowiek nie zna ograniczeń - wyjaśniał.
Organizatorzy próby bicia rekordy postawili na Wiedeń po latach poszukiwań odpowiedniego miejsca. Przed podjęciem ostatecznej decyzji korzystano z opinii i badań naukowców. Temperatura (powinna oscylować pomiędzy 10 a 15 st. Celsjusza), wilgotność powietrza oraz odpowiednia strefa czasowa, to tylko niektóre kryteria, które były brane pod uwagę.
W grupie raźniej
Na maratońskim dystansie Kipoczoge pobiegnie w towarzystwie 41 innych biegaczy, których zadaniem ma być pomoc w utrzymaniu tempa, które zapewni rekord świata.
Żaden z "zajęcy" nie przebiegnie całego dystansu 42 kilometrów. W czasie maratonu będą się zmieniać tak, by utrzymać mordercze tempo Kenijczyka.
- Jesteśmy tu ponieważ chcemy pomóc naszemu przyjacielowi - mówił Bernard Lagat, kapitan maratończyków, którzy będą jutro pomagać utrzymać tempo. - Musimy myśleć o tym biegu jako kolejnym wyzwaniu i zrobić wszystko, aby sprawy poszły tak, jak zaplanowano. Planuję po prostu stawić się na torze z uśmiechem na twarzy, a nie zmarszczonymi od zatroskania i stresu brwiami - dodał.
Rekord i tak będzie nieoficjalny
Co ważne, nawet jeśli w sobotę uda się przełamać barierę dwóch godzin, to wynik ten nie zostanie uznany jako oficjalny rekord świata w maratonie. Lekkoatletyczne przepisy dokładnie regulują zasady dotyczące ustanawiania rekordów, które muszą być bite w czasie zawodów sportowych, przy odpowiedniej różnicy wzniesień. Jutrzejsze wyzwanie tych kryteriów nie spełnia.
Komentarze