Karetka trzy godziny jeździła po mieście z pacjentem w stanie zagrożenia życia
Narodowy Fundusz Zdrowia żąda wyjaśnień w sprawie dramatycznej pomyłki, do jakiej doszło w Lublinie. Pacjent w stanie zagrożenia życia był przez trzy godziny wożony karetką pogotowia ratunkowego. Dopiero w czwartym z rzędu szpitalu udzielono mu pomocy.
Chodzi o sytuację sprzed kilkunastu dni. Specjalistyczna karetka Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Lublinie przyjechała do Szpitala Powiatowego w Łęcznej po pacjenta, który trafił na tamtejszy SOR. Mężczyzna dostał uczulenia na lek na epilepsję. Wdała się pęcherzyca i doszło do poważnej infekcji. Na nogach chorego pojawiły się ropiejące rany. Jego stan zdrowia był bardzo poważny, gdyż w każdej chwili mogło dojść do sepsy.
Od szpitala do szpitala
Szpital w Łęcznej nie posiadał oddziału dermatologicznego, więc postanowił odesłać pacjenta do innej lecznicy. Wezwano pogotowie ratunkowe i zlecono transport chorego do Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego w Lublinie, w którym działa klinika dermatologiczna. Tam jednak dermatolog również nie przyjmował, miał dyżur tylko do godziny 15, a lekarz dyżurny z izby przyjęć stwierdził, że nie może skonsultować tego przypadku.
Następnie karetka z chorym udała się do Wojskowego Szpitala Klinicznego w Lublinie, gdzie okazało się, ze dermatolog także dyżuruje jedynie do godz. 15.
Mężczyznę w końcu przyjął Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Lublinie. Trafił na oddział alergologii, gdyż było to uczulenie na lek, a szpital akurat posiadał oddział alergologii. Znalezienie miejsca dla chorego trwało w sumie aż trzy godziny.
Sprawę opisał "Dziennik Wschodni". Do redakcji zgłosił się lekarz Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Lublinie dyżurujący w karetce feralnego dnia.
- To nie do pomyślenia, że w mieście wojewódzkim pacjent z bardzo poważnym dermatologicznym powikłaniem nie może liczyć na pomoc, zwłaszcza w nagłym przypadku. Takie sytuacje mogą się w każdej chwili powtórzyć - denerwował się rozmówca gazety. Nadmienił, że zanim trafiono do odpowiedniej lecznicy, załoga karetki mogła być potrzebna innym pacjentom.
Nieudolność systemu i niefrasobliwość lekarzy
Dlaczego pacjenta w stanie zagrożenia życia odsyłano od szpitala do szpitala? Czy nikt na miejscu nie mógł udzielić mu pomocy? - Ostra reakcja toksyczno-alergiczna z wystąpieniem pęcherzycy, jaka miała miejsce w opisywanym przypadku wymaga zabezpieczenia specjalistycznego dermatologicznego lub alergologicznego. Ponieważ szpital nie zabezpiecza dyżurów po godzinach normalnej pracy przez żadnego z tych lekarzy, dla dobra pacjenta został on odesłany do placówki z odpowiednim oddziałem ze stałym, specjalistycznym dyżurem lekarskim - skomentowała w rozmowie z polsatnews.pl Beata Węgiel, kierownik Wydziału Organizacyjno-Administracyjnego Wojskowego Szpitala Klinicznego, lecznicy, do której przywieziono pacjenta, gdy wcześniej odmówił jego przyjęcia inny szpital.
Zdaniem Beaty Węgiel, brak specjalisty dermatologa udzielającego całodobowej pomocy w Lublinie świadczy o dużej nieudolności służby zdrowia. Niemniej jednak - jak zaznacza - jednostka kierująca pacjenta powinna się upewnić, gdzie znalazłoby się dla niego miejsce przed rozpoczęciem transportu. - Takie są standardy - podkreślała.
Pacjent poza systemem
Jak ustaliliśmy, w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym całodobowy dyżur dermatologiczny działał jeszcze do początku lipca.
- W świetle obecnych przepisów szpitale nie mają obowiązku zapewnienia na izbie przyjęć dostępności specjalistów z różnych dziedzin przez 24 godziny na dobę, dodatkowo sytuacja finansowa placówek ochrony zdrowia nie stwarza im takich możliwości - wyjaśniała polsatnews.pl Anna Guzowska, rzecznik prasowy lubelskiego Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1.
- Niezależnie od wskazanych uwarunkowań, jest nam przykro, że opisana sytuacja zaistniała - dodała Guzowska.
Lubelskie pogotowie ratunkowe nie chciało komentować sprawy. Przekazano polsatnews.pl jedynie, że w placówce zostanie przeprowadzona wewnętrzna kontrola.
NFZ zażądał od Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego wyjaśnień. - Zaniepokoiła nas opisywana w mediach sytuacja - przyznała w rozmowie z polsatnews.pl Małgorzata Bartoszek, rzecznik prasowy lubelskiego NFZ. - Niewykluczone, że będziemy również analizować sytuację w szpitalach, do których trafiał chory.
Czytaj więcej
Komentarze