Sprawa Ziętary. Świadek: policjant z "Archiwum X" proponował mi układ
Policjant z krakowskiego "Archiwum X" proponował mi układ, aby obciążyć twórcę Elektromisu – zeznał w czwartek w sądzie Jarosław D., w połowie lat 90. prezes zarządu Elektromisu. Jarosław D. był świadkiem w procesie o uprowadzenie i pomocnictwo w zabójstwie Jarosława Ziętary.
Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował w czwartek proces Mirosława R., ps. "Ryba", i Dariusza L., ps. "Lala", oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Według ustaleń prokuratury, oskarżeni, podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. Oskarżeni nie przyznają się do winy.
Zeznania Jarosława D.
W toku postępowania śledczy ustalili także, że oskarżeni działali wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. 60-letni obecnie Mirosław R. i 50-letni Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara.
W czwartek przed Sądem Okręgowym w Poznaniu zeznawał m.in. Jarosław D., prawnik, były prokurator, w drugiej połowie lat 90. prezes zarządu Elektromisu, a także redaktor naczelny tygodnika "Poznaniak" - wydawanego przez spółkę powiązaną z Elektromisem. Powiedział, że nie ma żadnych informacji dotyczących sprawy Ziętary; wie o niej jedynie z mediów.
- Gdy byłem prezesem Elektromisu, to głównym zadaniem firmy było tworzenie sieci sklepów "Biedronka". Bodajże 243 sklepy zostały odsprzedane firmie Jeronimo Martins-Booker. I my zajmowaliśmy się głównie wyszukiwaniem lokalizacji pod budowę, lub gotowych lokalizacji, w których mogłyby powstać sklepy. Miesięcznie, powstało wtedy 30 "Biedronek" w skali kraju, czyli jedna "Biedronka" dziennie. Ja to wtedy wszystko nadzorowałem - mówił.
Jak dodał, wówczas w holdingu Elektromis pracowało kilka tysięcy osób. W mieszczącej się w Poznaniu centrali firmy zatrudnionych było natomiast ok. 200 osób.
W swoich zeznaniach Jarosław D. mówił m.in. o klubie "Sami Swoi", którego członkami były osoby związane z Elektromisem.
- Klub "Sami Swoi" powstał na Starym Rynku w Poznaniu ok. 2000 roku. Tam odbywały się spotkania kadry managerskiej, zaproszonych gości, w każdy pierwszy piątek miesiąca mieliśmy spotkania, dość liczne. Była oficjalna lista członków, i była nawet taka loża, gdzie na suficie były karykatury członków klubu, była tam też moja karykatura. To był klub męski, na mieście postrzegano go jako +klub gejowski+, co było nieprawdą. W klubie była miesięczna składka, ale nie pamiętam już jakiej wysokości - mówił.
"Wyraźnie mi powiedziano: daj nam coś na Mariusza Ś."
We wcześniejszych zeznaniach, odczytanych w czwartek przez sąd, Jarosław D. nawiązał także do swego przesłuchania w krakowskiej prokuraturze w 2014 roku. Jak wskazał, przesłuchanie z prawniczego punktu widzenia nie było przeprowadzone prawidłowo.
- Policjanta z "Archiwum X" bardziej interesowała osoba pana Mariusza Ś. (twórcy Elektromisu - red.), informacje o jego działalności, przeszłości. (…) Ja oczywiście żadnych informacji na temat pana Ś. nie udzieliłem, a policjant potem, na przysłowiowym papierosie, wręczył mi swój prywatny numer telefonu komórkowego, i powiedział, że jeśli sobie coś przypomnę to on jest w stanie przyjechać do mnie nawet osobiście do Poznania - zaznaczył.
Opisywał także przebieg przesłuchań, do których doszło w lipcu i grudniu 2014 r. Jak mówił, w pewnym momencie został mu zaproponowany układ - "jeśli wystawię im Mariusza Ś., to oni spowodują to, że nie będę musiał odpowiadać za moje przestępstwo. Była to dla mnie absurdalna sytuacja. Oznajmiłem stanowczo: nie ze mną te numery". Dodał, że na okoliczność nacisków na jego osobę był przesłuchiwany w prokuraturze w Katowicach.
Jarosław D. dopytywany w czwartek przez sąd o okoliczności przesłuchań w krakowskiej prokuraturze wskazał, że "wyraźnie mi powiedziano: daj nam coś na Mariusza Ś.".
- To, jak zostałem potraktowany w charakterze świadka w prokuraturze, która w nazwie ma człon "do zwalczania przestępczości zorganizowanej i korupcji", to dla mnie jako b. prokuratora i człowieka było kuriozalne. Byłem aresztowany ws. usiłowania rozboju, sprawa była medialna, oczywista, przyznałem się do popełnia tego czynu, nigdy nie utrudniałem postępowania, nawet współpracowałem w celu wyjaśnienia jego okoliczności - mówił w sądzie świadek.
Jak dodał, "będąc byłym prokuratorem musiałem jechać w konwoju skuty jak najgorszy przestępca, mając skute ręce i nogi - po to tylko, aby usłyszeć absurdalną propozycję współpracy zaproponowaną przez policjanta z "Archiwum X" - to było dla mnie karygodne. Powiedzieli mi, że tak zrobią z moją sprawą, by "jej nie było" - za informacje o Mariuszu Ś.".
"Nigdy nie dotarł do redakcji"
- Mnie to do tej pory boli - jak można tak traktować? A to wszystko można sprawdzić; jako były prokurator, byłem na Montelupich osadzony w celi z trzema zabójcami, mimo, że byłem osobą dotychczas niekaraną. Tu chodziło tylko o to, żebym kłamał, żeby udup…ć Mariusza Ś. - dodał.
Podkreślił, że wraz z Bogdanem M., policjantem "Archiwum X", który go wówczas przesłuchiwał, byli konfrontowani.
- On oczywiście zaprzeczył, jak to zawsze w trakcie konfrontacji - powiedział w sądzie Jarosław D.
W czwartek przez sądem zeznania składał także m.in. przedsiębiorca Wiesław P., który wraz z Mariuszem Ś. współpracował przy tworzeniu Elektromisu.
Pod koniec lat 80. doszło między nimi do konfliktu na podłożu biznesowym; od tego czasu nie utrzymują ze sobą kontaktu. Zeznania składał także Waldemar P. W latach 90. był wartownikiem w Elektromisie. Mówił, że "na biurze przepustek mówiono, że komuś zabrano jakiś aparat, jak robił zdjęcia od bramy wjazdowej do firmy". Dodał, że jego zdaniem tą osobą mógł być Jarosław Ziętara. Wskazał również, że aparat miał zostać odebrany przez cywilnych pracowników ochrony, na polecenie Mariusza Ś.
Kolejna rozprawa odbędzie się 17. października.
Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. Był absolwentem poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i "Gazetą Poznańską". Ostatni raz Ziętarę widziano 1 września 1992 r. Rano wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji "Gazety Poznańskiej". W 1999 r. został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono.
Czytaj więcej
Komentarze