Umierają kozy z wyspy w Warszawie. Opiekował się nimi bezdomny "za 50 zł miesięcznie i parówki"
Padła połowa z 60 warszawskich kóz mieszkających na wyspie na Wiśle, a życie części ocalałych jest zagrożone. Jak się okazuje opiekował się nimi bezdomny, dokarmiając je m.in. śmieciami z pobliskich osiedli. Ciała padniętych kóz wrzucał do Wisły lub zakopywał. Obecność kóz na wyspie to część ekologicznego projektu warszawskiego ratusza.
Ratusz wynajął stado kóz od hodowcy z Dagestanu. Zwierzęta mieszkają na wyspie na wysokości dzielnicy Praga-Północ i mają wyjadać trawę, by ułatwić gniazdowanie nadwiślańskim ptakom.
W sobotę jeden z mieszkańców powiadomił SORZ Animal Rescue Polska, że wiele spośród kóz padło, a ich ciała leżą na wyspie. Animalsi potwierdzili to dzień później.
- Na wyspę przywieziono sześćdziesiąt kóz, a pozostało trzydzieści. Opiekował się nimi bezdomny na zlecenie ich właściciela. Obcokrajowiec przyjeżdżał raz w miesiącu i dawał mu 50 złotych oraz jakieś parówki - mówił Dawid Fabijański z Animal Rescue Polska w niedzielny wieczór.
Kozy zostały, bo nie ma procedur
Dodał, że nieformalny opiekun zgłaszał, że stadem powinien zająć się weterynarz. - Jednak właściciel miał to gdzieś. Martwe kozy kazał zakopywać lub wrzucać do Wisły - stwierdził Fabijański.
Lekarz weterynarii zjawił się na wyspie dopiero z wolontariuszami Animal Rescue Polska. Rozpoczęcie ich leczenia nie było łatwe, gdyż na miejscu - jak stwierdził Fabijański - nie zjawiła się straż pożarna z pontonem. Musieli więc nałożyć wodery i pokonać Wisłę, brodząc.
- Chcieliśmy odebrać osiemnaście kóz znajdujących się w stanie zagrożenia zdrowia i życia. Jednak Miasto Stołeczne Warszawa nie ma procedur postępowania w takich przypadkach. Musiały więc tam pozostać - zrelacjonował Fabijański.
Jak podkreślił, każdy samorząd, według ustawy o ochronie zwierząt, musi podpisać porozumienie z gospodarstwem, do którego mogą trafiać zwierzęta z interwencji podobnych do tej niedzielnej.
- Warszawa takiej umowy nie ma, co nas mocno zaskoczyło. Chociaż w uchwale Rady Miasta wskazano takie miejsce (Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego) okazało się, że nie można tych kóz tam przemieścić, bo mogą przebywać tam wyłącznie bezpańskie zwierzęta - mówił.
"Ekopatrol to pokazówka, tak, jak to stado na wyspie"
Fabijański wskazał, że strażnicy miejscy z Ekopatrolu nie znali przepisów. - Dwaj dyżurni strażnicy zaproponowali, by zawieźć kozy do schroniska dla psów i kotów na Paluchu, nawet tam dzwonili. Zapytałem tych funkcjonariuszy, którzy byli na miejscu, co trzeba zrobić, jak np. koń biega luzem. Nie znali odpowiedzi. To pokazuje, że stworzony w Warszawie Ekopatrol to chyba pokazówka, tak samo, jak wyspa z kozami - stwierdził Fabijański.
Dodał, że w tym roku na wyspie nie zjawił się żaden pracownik ratusza, by sprawdzić, czy opieka nad mieszkającymi tam zwierzętami przebiega zgodnie z umową.
- Sam pomysł "żywych kosiarek" jest dobry, każda decyzja, która zbliża nas do natury, jest dobra. Ale co jakiś czas lekarz powinien doglądać tych zwierząt. Gdzie jest miasto? Nie ma nad tym nadzoru, a jeżeli właściciel tylko liczy kasę, to kończy się jak tutaj - podkreślił.
Miejsce bytowania kóz obejrzy technik kryminalistyki. - Te zwierzęta nie mogą tutaj być. Warszawa jako stolica europejskiego kraju nie realizuje przepisów ustawy o ochronie zwierząt - skwitował.
"Są kozy martwe od kilku dni, są takie, gdzie są jedynie kości"
Fabijański dodał w poniedziałek, że jedyną służbą zaangażowaną w tę sprawę była policja.
- Wiele osób, które tu przyjechały, w szczególności służby z miasta, bardziej szukały problemu, że my wynajdujemy kolejny problem; że nasz lekarz weterynarii błędnie ocenił stan zdrowia zwierząt. Jednak potwierdził to także urzędnik, czyli powiatowy lekarz weterynarii, który uznał, że kozy muszą być stąd zabrane.
Przekazał, że leżące wciąż na wyspie szczątki zwierząt są w różnym stanie rozkładu. - Gdy rozkłada się padlina, zawsze jest zagrożenie. Są kozy martwe od kilku dni, są takie, gdzie są jedynie kości. To działo się więc przez wiele miesięcy - podkreślił.
Zarząd Zieleni Miejskiej: zwierzęta są w stanie, który nie zagraża życiu i zdrowiu
- Miasto jest odpowiedzialne za utrzymanie projektu, który polega na utrzymanie efektu ekologicznego, czyli zjadania przez zwierzęta podrostu nawłoci klona. Projekt trwa trzeci rok, w tym roku ma się zakończyć - powiedziała Renata Kudłowicz, p.o. zastępcy dyrektora Zarządu Zieleni Miejskiej.
Przekazała, że powiatowy lekarz weterynarii stwierdził, iż zwierzęta są w stanie, który nie zagraża życiu i zdrowiu. - Jeżeli właściciel ma odpowiednie zaświadczenie o prawidłowym prowadzeniu hodowli może je dzisiaj zabrać, a padłe kozy ma zutylizować - mówiła.
Zapytana o powód śmierci zwierząt odpowiedziała, że nie ma takiej wiedzy. - To właściciel ma w umowie zapis, że zwierzęta mają mieć odpowiednią opiekę weterynaryjną, transport i wyżywienie. Miasto ponosi odpowiedzialność za utrzymanie efektu ekologicznego - wskazała.
Kudłowicz zaprzeczyła, że niektóre kozy padły kilka miesięcy temu, powołując się na ekspertyzę lekarza weterynarii. - Przeprowadzaliśmy kontrole dotyczące ilości zwierząt i tego, czy efekt ekologiczny jest zachowany - poinformowała.
Wicerzecznik ratusza: w piątek wyspę wizytowała osoba z Zarządu Zieleni Miejskiej
Ewa Rogala, wicerzecznik warszawskiego magistratu, podkreśliła w rozmowie z polsatnews.pl, że umowa między miastem a właścicielem stada przewiduje, że właściciel stada zobowiązuje się wypasać owce i kozy na określonym obszarze oraz w wyznaczonym czasie i celu.
- My udostępniamy teren, a stado nie jest nasze; umowa przewiduje, jaki efekt ma być osiągnięty przez ten wypas - dodała.
Rogala przekazała, że w piątek (dzień przed poinformowaniem animalsów o ciałach kóz - przyp. red.) wyspę wizytowała osoba z Zarządu Zieleni Miejskiej, która nie przekazała żadnych niepokojących informacji.
- Zakładamy, że to, co się tam wydarzyło, miało miejsce w sobotę - mówiła.
Pytany przez dziennikarzy w poniedziałek o tę sprawę prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski odparł: zostałem o tym poinformowany dzisiaj, rano, właśnie to sprawdzamy.
- Rzeczywiście, w związku z niską wodą podobno psy dostały się na tę wyspę - dodał.
Zapowiedział, że ratusz będzie dokładnie sprawdzać sprawę i o niej informować.
Bezdomny: lepiej sam wyciąłbym tę trawę
Reporterka Polsat News rozmawiała z bezdomnym, który od 2018 r. miał opiekować się kozami. - W tamtym roku dwa psy wpadły, zagryzły kilka kóz, ale w tym roku nie ma tygodnia, by dwie-trzy sztuki nie padły - mówił.
Jego zdaniem, przywiezienie kóz na wyspę było "bardzo złą decyzją". - Bez nich to ja lepiej wyciąłbym tę trawę, one tutaj marnują się, biednieją. Chodzą sobie, wycinają trawę, piją wodę, a ja tu latam na bloki, przynoszę im z kontenerów chleb. Gdy było zimno, wpadały do mojego namiotu - opowiedział.
Bezdomny mężczyzna został później zatrzymany przez policję. - Prawdopodobnie był odpowiedzialny za opiekę nad kozami pod nieobecność właściciela, ale czy będą przedstawione mu zarzuty to się okaże - poinformowała polsatnews.pl podkom. Paulina Onyszko z Komendy Rejonowa Policji Warszawa VI, obejmującej m.in. Pragę-Północ.
Wyjaśniła, że zatrzymanie było konieczne, ponieważ mężczyzna nie ma stałego adresu zameldowania, a policja chce zabezpieczyć jego obecność w czynnościach procesowych.
- Na poniedziałek zaplanowano oględziny tego miejsca, wczoraj nie było do tego warunków ze względu na późną porę i ciemność - powiedziała podkom. Onyszko.
Na facebookowym profilu Miasto Stołeczne Warszawa publikowano m.in. filmy, które przedstawiały życie kóz na wyspie. "W Pacanowie kozy kują... a te jakoś ciągnie do Warszawy! Mieszkają w najlepsze na wyspie na Golędzinowie, gdzie wraz z owczym towarzystwem korzystają z wypoczynku na zielonej trawce (a czasem też biorą się za koszenie)" - opisano jeden z nich.
Informacje o kozach opatrywano też hashtagiem #ZwierzakiWarszawiaki.
Czytaj więcej
Komentarze