Oskarża księdza Jankowskiego o pedofilię: każde dziecko wiedziało, że jak idzie, to trzeba uciekać
- Wiedziałam, że to co robi ks. Jankowski nie może być dobre. Jeszcze kiedy mnie gonił, to podnosił sutannę i zaczynał się onanizować - mówi Barbara Borowiecka, która twierdzi, że jako mała dziewczynka była molestowana przez ks. Henryka Jankowskiego, kapelana "Solidarności". Fragment rozmowy z kobietą pojawił się w sobotnich "Skandalistach". Dziś publikujemy obszerny wywiad z panią Barbarą.
W grudniu 2018 r. w "Dużym Formacie", magazynie "Gazety Wyborczej", opublikowano reportaż "Sekret Świętej Brygidy. Dlaczego Kościół przez lata pozwalał księdzu Jankowskiemu wykorzystywać dzieci?", w którym kapelan Solidarności, wieloletni proboszcz parafii św. Brygidy w Gdańsku Henryk Jankowski był oskarżany m.in. o seksualną przemoc wobec nieletnich. Wtedy pani Barbara ujawniła swoje imię i nazwisko i opowiedziała o domniemanym molestowaniu przez ks. Jankowskiego.
- Jako 11-, 12-letnia dziewczynka byłam molestowana przez ówczesnego wikarego z kościoła świętej Barbary - Henryka Jankowskiego. Mieszkałam dokładnie po drugiej stronie ulicy - mówiła pani Barbara w rozmowie z redakcją "Skandalistów". Aktualnie wraz z mężem mieszka w Australii.
- Były takie sytuacje, że dzieci bawiły się na placu zabaw i któreś z nich nagle krzyczało "Jankowski idzie". Wtedy uciekały do domów, na boisko szkolne albo przez piwnicę i do budynku (w którym mieszkała - red.). Dopóki mnie to nie spotkało, to nie wiedziałam o co chodzi. Bez rozmów i dyskusji między dziećmi, każdy wiedział, że jak Jankowski idzie to trzeba uciekać - relacjonowała.
Według pani Barbary ks. Jankowski miał po raz pierwszy "dopaść ją" w piwnicy. - Nawet nie potrafię określić tego strachu, który wtedy czułam. Wiedziałam tylko, że to co on robi nie może być dobre. Jeszcze kiedy mnie gonił to podnosił sutannę i zaczynał się onanizować - mówiła. Ksiądz miał ją też obmacywać. Do tej pory ciężko opowiadać jej o szczegółach.
- Uważałam, że zrobiłam coś złego i na to zasłużyłam. Pytałam się też: dlaczego ja? Zadawałam sobie takie pytania, ale nie były one konkretne. Czułam strach i panikę - dodawała.
"Próbował zmusić mnie do stosunku oralnego"
O całej sytuacji pani Barbara opowiedziała swojej matce. Ta w odpowiedzi poleciła jej, by "nie gadała takich rzeczy", bo przecież "tu chodzi o księdza".
- Potem nie podejmowałam już tego tematu, bo wiedziałam, że to do niczego nie prowadzi - dodała.
Domniemana ofiara ks. Jankowskiego opowiada, że do podobnych sytuacji dochodziło nawet kilkanaście razy. Najgorszy moment miał nastąpić, gdy, jako dziewczynka, "nie zdążyła uciec".
- Pobiegłam na czwarte piętro, gdzie było wejście na strych. Niestety, było zamknięte. Wtedy Jankowski próbował zmusić mnie do stosunku oralnego. To było ohydne. Pamiętam, że długo siedziałam pod drzwiami strychu i przez jakiś czas nie mogłam się ruszyć. Myślałam, że jeżeli zejdę na dół, to co będzie jeśli on tam na mnie czeka - dodała.
- Kiedy wróciłam do domu, mój brat powiedział mi tylko, że zagrzeje mi wody i umyje włosy, a potem upierze mi sukienkę - relacjonowała.
"To było tematem tabu"
Na pytanie, czy wie coś więcej o innych domniemanych ofiarach ks. Jankowskiego, odpowiedziała, że jedna z jej koleżanek "popełniła samobójstwo".
- Pamiętam, że przy dzieciach nic się nie mówiło. Było to tematem tabu. Wiem, że gdy Ewa powiedziała o tym, że została zgwałcona przez Jankowskiego, to dostała lanie od ojca. Przed popełnieniem samobójstwa miała zostawić kartkę z informacją, że była w ciąży. Potem wyskoczyła z okna - mówiła pani Barbara. Dziewczynka miała ok. 15 lat.
Po tym zdarzeniu ks. Jankowski miał przestać molestować panią Barbarę. - Myślę, że z tego co relacjonowali rodzice, ojciec Ewy był w tym kościele i strasznie narozrabiał. Prawdopodobnie kościół zapłacił im za wyprowadzenie się. Kościół jednak nie wywiesił klepsydry o śmierci Ewy, nie było też informacji o pogrzebie. Do tej pory nie wiem, gdzie jest pochowana - mówiła.
Według pani Barbary, dorośli albo nie zdawali sobie ze wszystkiego sprawy, albo "nie chcieli sobie zdawać z tego sprawy". - Nie było sytuacji, że dorosła osoba, go na czymkolwiek złapała - mówiła.
Kobieta wspomina sąsiadkę z pierwszego piętra, która miała często widzieć reakcję dzieci na pojawienie się ks. Jankowskiego. - Gdy ktoś krzyknął "Jankowski idzie", to młodsze dzieci piszczały i krzyczały. Wtedy ta pani wychylała się z okna i wołała: "co to są za krzyki". Gdy zauważała księdza Jankowskiego, pytała, czy coś się stało. Wikary odpowiadał, że "przyszedł rozliczyć się z dziećmi, które nie chodzą na religię".
- W tym momencie ona właściwie ratowała nasze tyłki. Po tych słowach zwykle się odwracał i mówił, że przyjdzie później, gdy "rodzicie będą już w domu" - mówił.
Pani Barbara przyznała, że nawet nie jest w stanie zliczyć ile razy sama myślała o samobójstwie. - Kiedy człowiek ma rodzinę, to jest nią zajęty. Ale przychodzą takie momenty w nocy, kiedy coś dzieje się źle, że człowiek o tym myśli - mówiła.
"Rzuciłbym się na niego i go udusił"
Pan Marek, mąż Barbary przyznał, że gdy usłyszał jej relację to "nie chciało mu się w nią uwierzyć". Jak dodał w pewnym okresie życia był zaangażowany w pomoc ludziom "Solidarności".
- Wychowałem się w Gdańsku, pod drugą bramą stoczni. W 1970 r. widziałem, jak ginęli robotnicy. Później w 1980 r. pomagałem stoczniowcom. Dla mnie ludzie z "Solidarności", w tym ks. Jankowski, to byli idole - przekonywał.
- Kiedy Barbara mi o tym powiedziała, to tak, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. Teraz widzę, jak ludzie zaczynają się ujawniać, jak wychodzą z cienia, pęka ta zmowa milczenia. Dzwonią do nas ludzie, którzy mieszkają na dolnym Gdańsku - powiedział pan Marek.
Według niego, Jankowski był "człowiekiem-bestią". - On nie robił tego tylko z małymi dziećmi takimi, jak Barbara. On wyrobił sobie siłę przebicia wśród ludzi "Solidarności", którzy o wszystkim wiedzieli. On jednak "dawał kasę", miał ludzi w kieszeni i oni kłamią do tej pory - dodał pan Marek.
Wśród osób, które miały wiedzieć o domniemanych czynach kapelana "Solidarności", pan Marek wymienił b. prezydenta Lecha Wałęsę. - Dla mnie on dzisiaj nic nie znaczy, skoro twierdzi, że o niczym nie wiedział. On wiedział i to zostanie udowodnione, przez ludzi, którzy tam byli i to potwierdzą - dodał.
- Gdyby on dzisiaj żył (Henryk Jankowski - red.) to bym się na tego człowieka rzucił i sam bym go udusił, za to co on zrobił tym dzieciom - powiedział pan Marek.
Obietnica dla ks. Kaczkowskiego
Pani Barbara o swoich przeżyciach, jako pierwszemu opowiedziała księdzu Janowi Kaczkowskiemu (zmarłego w 2016 r.). - Prosił mnie o to, że jeśli już dojrzeję do tego psychicznie, to żebym koniecznie ujawniła kto to mnie molestował - mówiła. To właśnie z rąk Kaczkowskiego, pani Barbara przyjęła pierwszą komunię w Puckim Hospicjum im. świętego Ojca Pio.
- Wtedy chcieliśmy obwieźć naszych znajomych po Gdańsku. Marek chciał pokazać im kościół św. Brygidy. Podjechał ze strony, z której był pomnik (ks. Jankowskiego - red.). W momencie, w którym zorientowałam się, czyj to pomnik, to właściwie zabrakło mi tchu. Powiedziałam Markowi, że ja tam nie pójdę. Na drugi dzień zapytał mnie co się stało. Wtedy powiedziałam mu, że molestował mnie ks. Jankowski - dodała.
Następną osobą, której pani Barbara opowiedziała o molestowaniu przez ks. Jankowskiego była dziennikarka Bożena Aksamit. To właśnie ona opisała jej wspomnienia w reportażu "Sekrety Świętej Brygidy...?". Pani Barbara ujawniła swoje imię i nazwisko.
Po publikacji pojawiły się zarówno głosy wsparcia, jak i nienawiści. Treści starał się filtrować pan Marek. - Kiedyś Marek przeczytał mi wiadomość, w której okrzyknięto mnie niemiecką Żydówką, która za te oskarżenia dostała 10 mln zł Ani ze mnie niemiecka, ani Żydówka, ani nie dostałam żadnych 10 mln zł - powiedziała.
Do tej pory nie doszło do spotkania pani Barbary z przedstawicielami kurii gdańskiej. - Zostałam okrzyknięta krzykaczką i pieniaczką. Nie było od nich żadnej odpowiedzi - powiedziała pani Barbara.
- Zazdroszczę ofiarom, które mogą się spotkać z księżmi, którzy je molestowali, bo oni jeszcze żyją. Tak jak w filmie braci Sekielskich ("Tylko nie mów nikomu" - red.). Ujawniłam się nie dlatego, że ks. Jankowski nie żyje, ale dlatego, że złożyłam obietnicę ks. Kaczkowskiemu - podsumowała.
W związku z doniesieniami o przeszłości Ks. Jankowskiego, w tym przez relację pani Barbary, 7 marca Rada Miasta Gdańska podjęła trzy uchwały dot. księdza: odebrania mu tytułu honorowego obywatela Gdańska, rozbiórki pomnika duchownego i zmiany nazwy skweru noszącego imię kapłana.
Następnego dnia po sesji rady społeczny komitet budowy pomnika ks. Jankowskiego usunął monument sprzed kościoła św. Brygidy. Skwer nosi teraz nazwę "Gyddanyzc" - na cześć pierwszej historycznej nazwy Gdańska.
Czytaj więcej
Komentarze