Kiedy uderzył piorun, kobieta przesuwała się do zejścia, wsparła się o skałę, była o krok przed łańcuchami. - Huk ogłuszył mnie strasznie, niedosłyszę na jedno ucho. Pamiętam mnóstwo rannych, niektórzy nadzy z popalonymi ubraniami, jedna pani wyglądała jak w agonii, krzyk, pisk i ksiądz - wspomina.
Kobieta próbowała wezwać pomoc i skontaktować się z mężem, który był nieco niżej. Martwiła się, czy zdążył dotknąć łańcuchów. - Stałam jak wryta, nie wiedziałam co robić. Wszędzie ludzie, był okropny tłok - opisuje.
"Cud, że żyję"
- Potem zaczęłam schodzić, ślizgałam się na tyłku, ludzie głośno się modlili, nawoływali się nawzajem. Jakiś mężczyzna podał mi rękę, pomógł przy zejściu i krzyczał, żeby nie dotykać łańcuchów. Tyle pamiętam. Cud, że żyję - ocenia.
Od śmierci dzieliła ją chwila. - Gdybym zaczęła schodzić minutę wcześniej i zdążyła już dotknąć łańcucha, mogłoby mnie już nie być na tym świecie. Dziękuję Bogu za ten dar drugiego życia, a jednocześnie łącze się w bólu z poszkodowanymi bardziej niż ja - podkreśliła.
Skontaktował się z nami również pan Wojciech, który tego dnia miał wejść z bliskimi na Giewont.
- Grzmiało dużo wcześniej, od około godziny 11:00. Pochmurnie było cały dzień. Zrezygnowaliśmy z wejścia będąc około 45 min od szczytu. Burza była około 5 km od nas (licząc 1 sekunda - 1 kilometr) - relacjonował. Każda sekunda to jednak około 340 metrów, bo z taką prędkością rozchodzi się dźwięk (340 m/s).
- Mijaliśmy parę z niemowlakiem, kilka innych par i rodzin z dziećmi, którzy zdecydowali się iść dalej. Nikt nie pomyślał, że dotarcie na szczyt to połowa sukcesu, że jeszcze potrzebują czasu, aby zejść - opisał pan Wojciech.
"Piorun uderzył obok i mnie poparzył"
Polsat News rozmawiał także z panem Andrzejem, który przebywa w zakopiańskim szpitalu. Mężczyzna w momencie burzy był na Giewoncie żoną i kilkunastoletnim synem.
Pan Andrzej został poparzony, ma także uraz głowy. Jego rodzina nie odniosła większych obrażeń. Jego żona ma jednak uszkodzony wzrok, cierpi na światłowstręt. Uszkodzeniu uległ także słuch kobiety.
- Gdy byliśmy już na szczycie usłyszeliśmy pierwszy grzmot. Postanowiliśmy czym prędzej zejść z Giewontu, niestety dość tłoczno było, utworzyła się kolejka do zejścia. Każdy starał się to robić bezpiecznie. Z 10 minut spędziliśmy na samym szczycie oczekując na możliwość zejścia, wtedy pojawiły się pioruny - relacjonował.
- Kiedy już schodziliśmy na dół, to był drugi czy trzeci piorun, który uderzył obok i mnie poparzył. Upadłem, straciłem przytomność na chwilę, kiedy się ocknąłem, żona i syn byli przy mnie - dodał.
Troje poparzonych dzieci na oddziale intensywnej terapii
W krakowskich szpitalach w piątek rano przebywało 13 osób poszkodowanych podczas czwartkowej burzy w Tatrach, jedna w Suchej Beskidzkiej. 20 osób jest hospitalizowanych w Nowym Targu i Zakopanem. Na oddziale intensywnej terapii w szpitalu w Krakowie Prokocimiu leży troje dzieci, które zostały poparzone.
W najcięższym stanie jest 11-latek - ponad 40 proc. powierzchni jego ciała jest poparzona, to poparzenia głębokie.
Czytaj więcej
Komentarze