Jakie problemy wskazują samorządowcy?
- Samorządy w Irackim Kurdystanie, na którym głównie teraz się skupiamy, zwracają uwagę na gwałtowny napływ ludności i wynikające z tego wyzwania przed jakimi stają władze lokalne. W wyniku konfliktów w Syrii napłynęło wielu uchodźców, wielu uchodźców wewnętrznych szukało tutaj schronienia przed działaniami zbrojnymi związanymi z działalnością Państwa Islamskiego w Iraku. Iracki Kurdystan stał się bezpiecznym miejscem dla osób chcących schronić się przed wojną. To wywarło dużą presję na samorządy. Muszą one udźwignąć duży napływ ludności, stoją przed wieloma wyzwaniami, np. jak utrzymać poziom usług dla mieszkańców i planować dalszy rozwój miasta, nie wiedząc czy uchodźcy zewnętrzni i wewnętrzni wrócą do swoich miejsc pochodzenia czy zostaną, a może pojawią się nowi. Sytuacja jest niestabilna. Trudno planować rozwój miasta w tak niepewnym kontekście. Problem stanowi również brak finansowania. Jako PCPM wdrażamy projekty pomagające odciążyć i lepiej zaprojektować infrastrukturę usług mieszkańców, ale też działania mające na celu możliwość lepszego planowania przestrzennego rozwoju miast.
Co znajduje się w czołówce potrzeb?
- Trudno sformułować jedną, wymagałoby to bardzo kompleksowych badań. W Irackim Kurdystanie mamy sytuację, w której pierwszy, nagły kryzys, do pewnego stopnia już minął, ale nie minęły jego skutki. Teraz powstaje pytanie: co dalej? Wchodzimy w fazę pomocy rozwojowej, a nie stricte humanitarnej. Nie znaczy, że nie ma potrzeb o charakterze humanitarnym, natomiast biorąc pod uwagę długotrwały charakter sytuacji konieczne jest wprowadzanie rozwiązań systemowych, które nie operują na zasadzie tymczasowości. Władze zastanawiają się, jak to wszystko dalej ułożyć.
Jak wygląda codzienne życie kobiet - nie brakuje środków sanitarnych, opieki medycznej?
- Są miejsca, gdzie jest gorzej, ale w przypadku miejscowości w Irackim Kurdystanie, w których pracujemy, opieka na podstawowym poziomie jest zapewniona również kobietom. Gorzej wygląda to w miejscach, do których ludzie powracają. Tzn. w samym Iraku federalnym, np. w prowincji Niniwa, chociażby wokół miasta Mosul. Zostało ono najpierw w brutalny sposób przejęte przez Państwo Islamskie, później odbite z jego rąk. Do całej tej prowincji zaczynają wracać ludzie. Powroty są bardzo trudne na wielu poziomach. Zniszczone domy, niedziałająca infrastruktura, brak opieki zdrowotnej. To ciężkie dla obu płci, nie tylko dla kobiet.
A edukacja dzieci?
- Tylko część Iraku została zajęta przez Państwo Islamskie. Są miejsca, mimo terroryzmu i różnego rodzaju napięć, funkcjonujące "w miarę" stabilnie. Na terenach, które tak niedawno, zaledwie kilka lat temu, przeszły ciężką drogę, jest trudniej. W Irackim Kurdystanie większość dzieci ma dostęp do edukacji. Nie oznacza to, że system nie jest przeciążony, choć sytuację można określić jako stabilną.
Przyjeżdża pani jako młoda, wykształcona kobieta do Iraku, aby rozmawiać z samorządowcami, którzy w dużej mierze są mężczyznami. Spotkała się pani z podważeniem kompetencji ze względu na płeć?
- Nie miałam takiej sytuacji. W pracy w PCPM w relacje z samorządowcami wchodzę na płaszczyźnie profesjonalnej. Często dostaję takie pytania. Przyznam, że więcej doświadczeń ze stereotypowego, umniejszającego i nieprofesjonalnego zachowania na tle płciowym mam z Europy, niż z Bliskiego Wschodu. To nie znaczy, że na ulicy ktoś na mnie nie spojrzy, nie zagwiżdże, nie powie niemiłego komentarza. Tam też problem jest, nie chcę wybielać.
Mieszkała pani przez dwa lata w Palestynie. Czym różniła się praca tam od tej w Iraku?
- Skupiała się na badaniach naukowych, a nie na działaniach pomocowych. To był długofalowy pobyt. Przez jakiś czas towarzyszyła mi rodzina. Z mojej perspektywy, porównując Irak i Palestynę, widać oczywiście konflikt między Palestyńczykami a Izraelczykami, jest okupacja izraelska, na co dzień jest trudno. W ramach społeczności Zachodniego Brzegu Jordanu gdzie mieszkałam, są podziały, ale wydaje mi się że nie tak daleko idące jak w Iraku. Umowa społeczna między ludźmi jakoś funkcjonuje. Trochę na zasadzie my - Palestyńczycy kontra Izraelczycy. Jest dużo przejawów solidarności, nawet mimo podziałów. To, co jest trudne w Iraku, patrząc na niego z perspektywy całego kraju, to rozpad umowy społecznej. Jest to charakterystyczne dla miejsc, które przeszły przez konflikt wewnętrzny, tzn. tam, gdzie sąsiedzi czy grupy etniczne zwróciły się przeciwko sobie. Wyjście z tych podziałów jest szalenie trudne.
W Palestynie naukowo zajmowała się pani obozem dla uchodźców w al-Amari, koło Ramallah.
- To był mój projekt doktorski. Obóz funkcjonuje tam już 70 lat. Zastawiałam się nad tym, czym jest długotrwały obóz dla uchodźców. Jak zmieniała się jego przestrzeń, instytucje społeczne. Projekt podoktorski dotyczył z kolei rozwoju przestrzeni partycypacji społecznej na Zachodnim Brzegu Jordanu na przykładzie klubów sportowych. Przez lata wolność stowarzyszeń była w Palestynie bardzo ograniczona. Kluby sportowe stały się jednymi z nielicznych miejsc, gdzie ludzie mogli się zrzeszać i działać na rzecz swoich społeczności. Zaczęły więc pełnić rozmaite funkcje społeczne oraz polityczne. W Iraku mój projekt badawczy dotyczy zupełnie czegoś innego, mianowicie wymiany intelektualnej między Polską a Irakiem w czasach PRL. Bardzo dużo Polaków wyjeżdżało wtedy na kontrakty, głównie inżynierów, architektów, geodetów, ale też pracowników uniwersytetów. Wielu Irakijczyków przyjeżdżało do Polski na studia. Byli drugą najliczniejszą grupą studentów w PRL. Wymiana intelektualna szła w dwie strony.
Jakie studia wybierali, udało się pani to zbadać?
- Przyjeżdżali do PRL od końca lat 50. Największa grupa przybyła na początku lat 80., w niektórych latach było to ok. 200-300 osób na rok. Większość Irakijczyków wybierało politechniki, czyli różne kierunki inżynieryjne: budownictwo, informatykę, elektronikę oraz uczelnie medyczne. Przez wiele lat Irak był naszym głównym partnerem zagranicznym na Bliskim Wschodzie. Szkoda, że po przemianach ustrojowych to trochę zapomniana historia, ciekawa do odkopania.
Dlaczego w Polsce boimy się uchodźców?
- Chciałabym to wiedzieć. Rozmawiając ze swoimi studentami uświadomiłam sobie, jak niewiele wiemy o innych kulturach, a zwłaszcza o arabskiej i o islamie. Za moich czasów w szkole takie wiadomości nie były przekazywane. Mało z nas zna kogokolwiek, kto jest muzułmaninem czy urodził się na Bliskim Wschodzie. To sprzyja utrwalaniu się negatywnych stereotypów. Może zabrzmi to banalnie, ale dużą rolę odgrywają też media. W serwisach informacyjnych podaje się głównie negatywne wiadomości. One z kolei mocno odwołują się do wyobraźni społecznej. Najbardziej boli mnie fakt, że temat uchodźców stał się swego czasu przedmiotem rozgrywki politycznej, podczas kiedy w mojej opinii to zagadnienie, które powinno być dyskutowane na innych płaszczyznach. Jego upolitycznienie wydaje mi się niemoralne.
Z badań opinii publicznej z lat 80. pokazujących stosunek Polaków do różnego rodzaju grup narodowościowych wynika, że nie był on tak bardzo zły do Arabów i ludzi z Bliskiego Wschodu, jak teraz. Mamy lata dwutysięczne, gdzie wszystko "leci na łeb, na szyję". Śmieję się, bo gdy są święta Bożego Narodzenia to wszyscy moi muzułmańscy znajomi wysyłają życzenia, a gdyby spytać przechodnia na ulicy w Polsce, kiedy jest święto al-Adha (to święto ruchome, w tym roku przypadło na 11 sierpnia - red.) lub co upamiętnia, to pewnie by nie wiedział, choć islam to druga po chrześcijaństwie największa religia na świecie. Wiedza jest niewielka, nie obwiniam ludzi, gdyż ona po prostu nie należy do elementu edukacji, chociażby w ramach WOS-u.
Na WOS-ie uczą się raczej o konfliktach zbrojnych na Bliskim Wschodzie…
- Za moich czasów były systemy polityczne różnych krajów (śmiech), natomiast edukację globalną poruszano w niewielkim stopniu.
Załóżmy, że nigdy nie byłam w kraju arabskim, w kraju Bliskiego Wschodu. Chciałabym poznać tę kulturę. Jaki kierunek wybrać na pierwszą podróż?
- Trudne pytanie. Teraz pula krajów nieco się zawęziła ze względów bezpieczeństwa. Jednym z miejsc najbliższych Europie kontynentalnej jest Liban. Oczywiście boryka się on z wieloma problemami, jak chociażby ponad milionem uchodźców syryjskich, natomiast to kraj na Bliskim Wschodzie słynący z liberalnego podejścia, większej otwartości, dużej aktywności kulturalnej, muzyki. Dla kogoś, kto chce powolnego wprowadzenia do Bliskiego Wschodu, Bejrut może być dobrym początkiem.
Z Warszawy są połączenia bezpośrednie...
- Tak. Sporo osób chwali również Maroko, gdzie można poznać smak Bliskiego Wschodu, jak i pójść do baru czy na dyskotekę.
19 sierpnia przypada Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej. Co może zrobić "przeciętny Kowalski", aby godnie go uczcić?
- Myślę, że dobrym początkiem może być zwracanie uwagi w naszym otoczeniu na język, jakim mówimy o inności, uchodźcach, Arabach, muzułmanach. Zwracanie uwagi nie tylko na swój język, ale również na mowę wokół. Nie chodzi o "pójście na noże", a subtelne reagowanie na język wobec inności, z którym się nie zgadzamy. Każdy z nas może to zrobić. Obraźliwe określenie zawsze można skontrować hasłami: wiesz, ja tak nie myślę, nie wszyscy są tacy sami, myślę, że nie powinno się tak mówić o drugim człowieku. To coś, co każdy z nas może robić bezkosztowo. Wiele osób używa negatywnych sformułowań bez większej refleksji, nie zastanawiając się nad tym, jak bardzo są one krzywdzące, jak mogą wzmocnić w Polakach negatywne stereotypy. Zwracanie na to uwagi w większej skali mogłoby być naprawdę wartościowe. I oczywiście zachęcam do wsparcia działań Fundacji PCPM i na przykład naszej akcji na rzecz Jemenu.
Humanitaryzm i neutralność
Fundacji PCPM jest apolityczną organizacją pozarządową. Jej misją jest niesienie pomocy humanitarnej, rozwojowej i ratunkowej osobom potrzebującym na całym świecie przy zachowaniu podstawowych zasad: humanitaryzmu, bezstronności, neutralności i niezależności.
Pomaga ona w szczególności ofiarom konfliktów zbrojnych i klęsk żywiołowych bez względu na poglądy polityczne, kolor skóry, wyznanie i orientację przy wsparciu ofiarodawców polskich i zagranicznych a także dzięki indywidualnym zbiórkom.
Czytaj więcej
Komentarze