Czaszka Tosi stawała się zbyt ciasna dla mózgu. Nowatorska operacja w Szczecinie
Szczecińscy neurochirurdzy przeprowadzili pierwszą w Polsce operację wysunięcia kości czoła i oczodołów dziecka. W głowę Tosi, która urodziła się z zespołem Pfeiffera, wszczepili mechanizm korygujący, dzięki któremu można milimetr po milimetrze rozsuwać kości, by "rosły" razem z mózgiem dziewczynki. Zabieg był konieczny, bo jej czaszka stawała się zbyt ciasna dla narządów.
"To genetycznie uwarunkowane schorzenie, które powoduje zaburzenie rozwoju kości, przede wszystkim kości twarzoczaszki, czyli w zasadzie całej czaszki, ale też kości kończyn (…) i również głębsze zaburzenia, jeśli chodzi o rozwój mózgu" - powiedział we wtorek neurochirurg prof. Leszek Sagan ze szpitala "Zdroje" w Szczecinie, który wraz z drem Markiem Lickendorfem operował małą Tosię. Jak wyjaśnił, główny problem w tym schorzeniu dotyczy zaburzenia wzrostu czaszki, kraniosynostozy - zbyt szybkiego zarastania szwów czaszkowych, które powoduje, że czaszka nie może rosnąć, a to z kolei wpływa na rozwój mózgu.
"Operacja była zaplanowana była bardzo dokładnie"
U Tosi klasyczne metody operacyjne nie dałyby najprawdopodobniej oczekiwanych rezultatów: zwykle w schorzeniach genetycznych kości z powrotem zarastają i czaszka ponownie przestaje rosnąć. Dlatego neurochirurdzy zdecydowali się przeprowadzić zabieg wysunięcia czołowo-oczodołowego segmentu czaszki z użyciem dystraktorów kostnych.
Podczas operacji lekarze przecięli kość czołową czaszki wraz z nasadą nosa i górną częścią oczodołów i wszczepili do niej dystraktory.
- Operacja została zaplanowana bardzo dokładnie, wydrukowany został model 3D czaszki. (…) Na tej podstawie mogliśmy planować, które kości wysunąć i jak daleko - wyjaśnił prof. Sagan. Nowatorskość zabiegu polegała na wszczepieniu dystraktorów w obrębie samej mózgoczaszki, nie zaś twarzoczaszki.
Rodzice po operacji każdego dnia rozkręcali mechanizm milimetr po milimetrze. W pierwszej dobie po operacji kości oddalono od siebie o 1,2 mm. W kolejnych dniach było to rozsuwanie dwa razy dziennie po ok. 0,5 mm. Pustą przestrzeń wypełniała w tym czasie nowa kość.
"Tosia to twardzielka, rządzi w domu"
Wstawione urządzenia mają za zadanie wysunąć do przodu czoło i oczodoły dziewczynki. W zespole Pfeiffera oczodoły są płytkie i nie mieszczą się w nich gałki oczne. Powoduje to wysychanie gałek (z powodu niedomykania powiek) i stany zapalne spojówek. W skrajnych przypadkach może dochodzić do zwichnięć gałek ocznych: wypadania ich z oczodołów.
Proces rozsuwania mechanizmu u Tosi ma trwać jeszcze 2 miesiące - docelową wartością, jaką chcą osiągnąć neurochirurdzy, są 2 cm. Prof. Sagan zaznaczył, że konieczna będzie teraz obserwacja zachowania kości i tkanek miękkich. Podkreślił, że zarówno Tosia, jak i jej rodzice doskonale znoszą sytuację.
- Tosia czuje się fantastycznie, my też czujemy się dobrze, patrząc na to, że chodzi zadowolona, że nic ją nie boli. I patrzymy w przód z nadzieją na to, że uda nam się te dystraktory do końca szczęśliwie rozkręcić i będziemy mieli za sobą jeden z kolejnych - i duży - etap do przodu - powiedziała mama Tosi Anna Olszewska. Zaznaczyła, że dziewczynka jest "twardzielką". - Bardzo szybko zjednuje sobie ludzi, przyciąga ich do siebie - mówiła mama pięciolatki, dodając z uśmiechem, że mała "rządzi w domu".
- Mówi, że ma ślimaczkiem, bo ma "różki" - dodał ojciec dziecka.
Według planów lekarzy, Tosia wyjdzie ze szpitala w środę. We wrześniu dziewczynka prawdopodobnie będzie mogła pójść do przedszkola.
Czytaj więcej
Komentarze