19-latka za "chwilówkę" kupiła fermę szynszyli. Nie miały co jeść, pić, gryzły się i rozmnażały
- Nigdy wcześniej nie mieliśmy takiej sytuacji - mówi polsatnews.pl Katarzyna Gonera ze Stowarzyszenia Puchaty Patrol, które ratuje małe zwierzęta. To oni interweniowali, kiedy 19-letnia dziewczyna nie poradziła sobie z opieką nad ponad 650 zwierzętami. Trzymała je w starym chlewie i nie miała karmy. Pieniądze na zakup gryzoni miała dostać od rodziców, którzy jednak o niczym nie wiedzieli.
W ubiegły poniedziałek 19-latka kupiła zamykaną fermę futerkową szynszyli w okolicy Poznania za 16 tys. zł. Twierdziła, że pieniądze ma od rodziców. Okazało się jednak, że ci o niczym nie wiedzieli, a nastolatka, choć nie pracuje, wzięła "chwilówkę".
W środę dziewczyna skontaktowała się z Puchatym Patrolem z prośbą o pomoc. - Napisała do nas bardzo zdawkowo, że ratuje zwierzęta z fermy i potrzebuje klatek i poidełek. Ludzie od nas pojechali to zawieźć. Na miejscu okazało się, że trafili do jakiegoś starego chlewu - powiedziała Gonera.
"Walczyli do 3 w nocy"
"Pierwszy szok przeżyliśmy łapiąc wolno biegające szynszyle. Wtedy jeszcze myśleliśmy o odkładaniu ich na miejsce. Dopiero z czasem do nas dotarło, że to nie był najważniejszy problem" - opisywał sytuację na Facebooku Puchaty Patrol.
Szynszyle nie miały wody od trzech dni, bo 19-latka nie potrafiła podłączyć systemu nawadniania. "W trzech kuwetach zalanych przez przegryziony wężyk pływały rozkładające się kilkudniowe zwłoki. W jednej, wśród zwłok swoich dzieci, siedziała mokra i przemarznięta matka. W innej kuwecie leżała martwa matka, z której dzieci spijały ostatki wody" - relacjonowało Stowarzyszenie.
- Koleżanka, która pojechała od nas na miejsce wzięła ze sobą wężyki, pojechała z tą dziewczyną do sklepu kupić jakieś techniczne rzeczy, walczyli do 3 w nocy, żeby te zwierzęta miały co pić - powiedziała Gonera.
19-latka wraz ze zwierzętami kupiła resztki karmy, ale jak podkreśliła Gonera, "starczyło to może na 1/3 klatek". - Dostała od nas wszelką pomoc merytoryczną. Koleżanka stwierdziła, że te zwierzęta, które są w najgorszym stanie trzeba zabrać, przynajmniej maluchy, które zostały z martwymi matkami - dodała.
"Zaczął się robić armagedon"
- Myśleliśmy, że sytuacja jest w miarę ogarnięta, dziewczyna mówiła, że już wie, co robić, że w razie czego będzie pisać. Zaniepokoiło nas, kiedy dwa dni później zapytała, gdzie można kupić mleko dla maluchów - opowiadała Katarzyna Gonera.
Okazało się, że sytuacja jest dramatyczna. - Te zwierzęta nie miały co jeść, matki nie miały czym karmić, tam się zaczął robić armagedon. Widać to było po tym, jak zwierzęta rzucały się na wodę i siano, gdzie my narzekamy, że nasze szynszyle, które powinny jeść siano, bo ono ściera im zęby, są tak wydelikacone, że to siano trzeba im wciskać - tłumaczyła.
Jak dodała, "samczyki zostały wrzucone do klatek razem, a łączenie szynszyli nie jest proste, one się zaczęły gryźć".
"Przez ostatnie trzy dni na 650 szynszyli dziewczyna miała jedynie trzy opakowania płatków kukurydzianych z Biedronki... Znowu brakowało wody. Znaleźliśmy kolejne martwe młode. Kilkanaście samiczek z ropomaciczem. Samca, któremu inne szynszyle zgryzły skórę z czaszki. Początki grzybicy, muchy. Tam szynszyle zaczęły się zjadać z głodu. Były powygryzane do gołej skóry" - relacjonował Puchaty Patrol.
"Kilkanaście żyć za późno"
Ludzie ze Stowarzyszenia namierzyli rodziców dziewczyny, którzy o niczym nie wiedzieli. - Kiedy zostali przywiezieni tam na miejsce, to się załamali. Starają się naprawić całą sytuację na tyle, na ile mogą. Skontaktowali się z fermiarzem, żeby odkupić od niego jedzenie, załatwili na szybko siano. Rodzice stanęli na wysokości zadania, ale to jest kilkanaście żyć za późno - podkreśliła Gonera.
- Na ten moment u nas i w domach tymczasowych jest 47 zwierząt, jeden samczyk zmarł wczoraj. To są maluszki, które potrzebują dokarmiania, zwierzęta, które potrzebują nawodnienia, leków, antybiotyków - poinformowała Katarzyna Gonera.
- Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ile rzeczywiście jest zwierząt w tym docelowym miejscu, bo cały czas przychodzą na świat nowe. Jedna samiczka może mieć w miocie do czterech maluszków, zakładamy, że było ok. 200 samiczek, z czego połowa mogła być w ciąży. Można skokowo przeliczyć, ile maluchów może się jeszcze urodzić - ostrzega.
Jak podkreśliła, "ludzie prywatni oferują domy tymczasowe, ale wiele osób jest spoza Poznania, a te zwierzęta na razie nie nadają się do transportu. Przychodnia weterynaryjna z Warszawy zaoferowała, że 15 zwierzaków weźmie do siebie nieodpłatnie i się nimi zajmą".
- Potrzebujemy pomocy finansowej, ale także rzeczowej - mieszanek ziołowych dla szynszyli, zdrowej karmy - poinformowała Gonera.
"Nie chcemy jej piętnować"
- Nigdy wcześniej nie mieliśmy takiej sytuacji. Przejmowaliśmy zwierzęta z likwidowanych ferm, ale to było ok. 40 zwierząt i nam się wydawało, że to jest bardzo dużo. W tej sytuacji sami się szczypaliśmy i zastanawialiśmy, czy my naprawdę to słyszymy - powiedziała Gonera.
Zaznaczyła jednak, że "nie chodzi o tę dziewczynę, nie chcemy jej piętnować. Ona i tak ma ciężką sytuację, ma to wszystko na głowie, rodzice też wzięli odpowiedzialność. Naszym celem nie było zrzucenie winy za to wszystko na to dziecko".
- Wydaje mi się, że ta 19-latka myślała, że uratuje świat. To jest 19 lat, na tym etapie ona myślała, że ratuje świat i chyba wydawało jej się, że wszyscy jej będą za to dziękować. Nie zdawała sobie sprawy jak wygląda opieka nad taką liczbą zwierząt, gdzie jeszcze pojawiają się maluszki. Ona nie miała świadomości, co robi. Obstawiałabym, że to taka młodzieńcza brawura - stwierdziła Gonera.
- Ta dziewczyna myślała, że uda jej się znaleźć domy dla tych zwierząt, co jest bardzo mało realne - dodała. Gonera podkreśliła, że Stowarzyszenie przez dwa lata działalności znalazło dom dla ok. 300 szynszyli.
"Zawsze powstrzymuję się od oceny"
Przedstawicielka Stowarzyszenia poinformowała także, że działacze Puchatego Patrolu ok. dwa-trzy tygodnie przed przejęciem zwierząt przez 19-latkę byli na farmie byłego właściciela, który dał im karmiącą matkę, by mogli uratować osierocone małe szynszyle. Jak zaznaczyła, warunki na fermie byłego właściciela były bardzo dobre.
- Ten fermiarz nie chciał dla tych zwierząt źle. Może powinien być mądrzejszy, ale chyba po prostu sprawy nie przemyślał. Nie wiemy dokładnie, w jakiej był sytuacji, dlatego zostawiamy zawsze margines. Są różne sytuacje w życiu. Ja zawsze powstrzymuję się od oceny - powiedziała Gonera.
Jak dodała, mężczyzna nie wydał dziewczynie wszystkich zwierząt od razu. - Po część chyba będzie wracał, on był załamany tym, co zobaczył, bo dawał jej zwierzęta zdrowe, żyjące - zaznaczyła Gonera.
"Jest to biznes"
Zapytana, jak to możliwe, że 19-latka kupiła kilkaset zwierząt, Gonera odpowiedziała: "w internecie jest mnóstwo ogłoszeń o sprzedaży ferm, klatek fermowych, zwierząt. Jest to biznes. Hodowla jest w Polsce legalna, więc można legalnie sobie taką fermę kupić".
Jak tłumaczyła, "fermy mają tendencję do zamykania się, bo spada popyt na futro. Wielkopolska jest zagłębiem fermowym, jeśli chodzi o skalę Polski".
Katarzyna Gonera podkreśliła, że Stowarzyszenie czeka na ustalenia Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej, która w poniedziałek przeprowadziła kontrolę. - Zwierzę w polskim prawie jest rzeczą. Oprócz tego, co się z tymi szynszylami dzieje, pozostaje także problem własności, bo przecież ta dziewczyna dokonała zakupu, więc te zwierzęta są jej własnością - zwróciła uwagę.
Zapytaliśmy Ministerstwo Rolnictwa oraz PIW o regulacje prawne dotyczące zakupu i prowadzenia ferm/hodowli szynszyli. Czekamy na odpowiedzi.
Czytaj więcej