Sprawca miał wpuścić do pięćdziesięciu uli toksyczną substancję. Wstępne ustalenia ekspertów z komisji powołanej przez Urząd Miasta w Wadowicach wykluczają, by owady padły ofiarami oprysków rolniczych
Pół tony miodu nadaje się do utylizacji
- Teren jest bardzo ekologiczny, w zasadzie tylko pastwiska i łąki, rolnictwo nie jest rozwinięte w naszym rejonie - wyjaśnia Dorota Rapacka, właścicielka pasieki.
W każdym ulu żyły pszczoły warte tysiąc złotych. Udało się ocalić jedynie jedną dziesiątą owadów. Do strat trzeba doliczyć także pół tony miodu, który został skażony i nadaje się tylko do utylizacji. Szkody wyceniono na ok. 80 tys. zł.
- Rozgoryczenie jest straszne, dziwię się, że ktoś nie zastanowił się nad tym, co czyni - powiedział Marian Rapacki
"Martwe pszczoły zostały wysłane do ekspertyzy"
Policjanci z Wadowic próbują znaleźć teraz odpowiedź na pytanie, komu przeszkadzała pasieka, skoro położona jest z dala od domów.
- Do czynności zabezpieczyliśmy martwe pszczoły. Zostały wysłane do ekspertyzy toksykologicznej. Ta ekspertyza pozwoli ustalić okoliczności uśmiercenia tych pszczół - powiedział asp. szt. Dariusz Stelmaszuk z wadowickiej policji.
Za spowodowanie zniszczeń w świecie roślinnym i zwierzęcym w znacznych rozmiarach sprawcy może grozić kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.
Pomoc w odbudowie pasieki państwu Rapackim zapowiedzieli już sąsiedzi i lokalne koło pszczelarzy.
Komentarze