Strażacy wycięli słupki na drodze do śmigłowca LPR. Mieszkańcy: mógł lądować gdzie indziej
47-letni motocyklista miał wypadek w Sobinie (woj. dolnośląskie). Do poważnie rannego mężczyzny wezwano śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który wylądował na pobliskiej łące. Jednak rannego trzeba było do niego dowieźć, a na drodze stanęły słupki. Strażacy natychmiast je wycięli, co nie spodobało się części mieszkańców osiedla. Prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej postraszyli sądem.
Jadący we wtorek przez Sobin w okolicach Polkowic w woj. dolnośląskim 47-letni motocyklista, podczas wyprzedzania zahaczył o przyczepę Fiata Ducato, zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się z dostawczym volkswagenem.
Mieszkańcy: rannego można dowieźć naokoło
Do ciężko rannego mężczyzny, mieszkańca Polkowic, wezwano śmigłowiec LPR, by zabrał go do szpitala w Zielonej Górze.
Jako lądowisko dla ratowniczego śmigłowca ratownicy wyznaczyli pobliską łąkę. Pojawiła się wówczas trudność z dowiezieniem rannego, gdyż dojazd blokowały słupki. Kierujący działaniami ratowniczymi podjął decyzję o ich wycięciu, co zrobili druhowie z OSP Sobin.
Części mieszkańców nie spodobało się ich działanie. Ja relacjonowali później ochotnicy, pojawiły się komentarze, np.: "nie można było gdzieś indziej lądować?", "nie można poszkodowanego dowieźć naokoło?".
Strażacy: słowa mieszkańców nie na miejscu
Prezes OSP Sobin Marek Zalewski uznał, że słowa, jakie miały paść ze strony mieszkańców osiedla, były nie na miejscu. To jeszcze bardziej ich zirytowało.
- Sądem mnie później straszyli - powiedział w rozmowie z polsatnews.pl Marek Zalewski, prezes OSP Sobin.
Prezes OSP spotkał się później z lokatorami, bo - jak tłumaczył - nie miał zamiaru nikogo obrażać, ale chciał zwrócić uwagę na problem. Sprawa została nieco załagodzona. Niektórzy nadal uważają jednak, że strażacy mogli rannego do śmigłowca transportować inną drogą.
- Pięć minut dla poszkodowanego to wieczność - stwierdził Marek Zalewski i dodał, że zgodnie z obowiązującym prawem kierujący działaniami ma prawo do likwidacji utrudnień na drodze, które uniemożliwiają przejazd.
"Nie patrzymy, czyja jest droga, tylko działamy"
Prezes strażaków z Sobina ustalił, że właścicielem drogi jest prywatna osoba. Właścicielowi drogi nie przeszkadza brak słupków, bo postawili je bez jego wiedzy mieszkańcy, aby nikt nie skracał sobie drogi do wsi w pobliżu ich osiedla.
Skrót był zablokowany najprawdopodobniej samowolnie postawionymi blokadami, aż przyleciał ratowniczy helikopter.
- Niektórzy uznali, że zrobiliśmy to właśnie z tego powodu, a nie dla ratowania życia - ze smutkiem zauważył Marek Zalewski.
Prezes zapewnił jednak, że w czasie udzielania pomocy wszystkie inne sprawy były drugorzędne. - Podczas działań ratowniczych nie patrzymy, czy ktoś coś chce i czyja jest droga, tylko działamy - skomentował komendant OSP Sobin.
Blokowanie wyjazdu z remizy
Strażak wspomniał, że mieszkańcy nagminnie blokują wyjazd wozom strażackim z remizy zaparkowanymi przed nią autami.
- Kiedy jest wesele w pobliskiej sali, wozy z remizy wyjechać nie mogą. Wkładam wówczas mundur, wchodzę na salę weselną i daję panu młodemu lub jego ojcu 15 minut na zjedzenie obiadu i przeparkowanie samochodów. Zapowiadam, że po tym czasie dzwonię na policję. Zawsze są oburzeni - mówi Zalewski.
Zalewski, strażak ochotnik z 25-letnim stażem, w rozmowie z polsatnews.pl zauważył, że edukowanie ludzi nigdy się nie skończy.
- Bezustannie trzeba przypominać, że po pijanemu do wody nie wolno wchodzić, bezustannie też trzeba przypominać, że nie można utrudniać akcji ratowniczych - zakończył.
Pożarnicy bez wyjazdu, właściciel wyszedł
Na blokowanie wyjazdu ze strażnicy ostatnio poskarżyli się strażacy z OSP Darzlubie (woj. pomorskie), którzy dostali wezwanie do pożaru, ale nie mogli wyjechać z remizy, bo wyjazd blokowało auto dostawcze. Kierowcy nie było, a czas naglił.
W tym przypadku to właśnie mieszkańcy okazali się pomocni, gdyż wspólnie ze strażakami przepchnęli samochód. Wideo z zajścia poniżej:
Czytaj więcej