Od roku powinni mieć akt własności, ale mieszkają "na dziko", bo deweloperzy się pokłócili

Mieszkają we własnych mieszkaniach, ale "na dziko". Lokatorzy jednego z bloków w Lublinie nie mogą doczekać się podpisania aktów notarialnych, przyznających im lokale na własność. Wszystko przez kłótnię wspólników, którzy wybudowali budynek. Jeden oskarża drugiego o malwersacje i zawyżanie kosztów budowy.
Zgodnie z prawem nie powinni tu mieszkać, ale mówią, że nie mają wyjścia. Żyją w strachu, że wpłacone na konta pieniądze przepadną.
Mieszkańcy radzą sobie, jak mogą, choć doskwiera im m.in. brak śmietników.
- Chciałam się usamodzielnić, bo mieszkałam u rodziców. Deweloper mnie zwodzi. Liczyłam, że ta sytuacja zostanie załatwiona w kilka miesięcy - mówi w rozmowie z reporterką "Wydarzeń" pani Agnieszka.
- Kupiliśmy mieszkania, ale nie mamy aktów własności. Własność powinna zostać przeniesiona na nas, ale nie wiadomo, kiedy to nastąpi - podkreśliła z kolei pani Małgorzata.
Himalaje i zaginiona księga budowy
Sprawa aktów notarialnych nie jest załatwiona od roku. Inwestor pokłócił się bowiem ze swoim wspólnikiem o pieniądze.
Zginęła także księga budowy, bez której nadzór budowlany nie może odebrać budynku.
- Ta sprawa przerasta Himalaje. Ja się czuję oszukany, bo kiedy chciał, to brał. Ja, jak się zorientowałem, że zabrakło w kasie pieniędzy, zablokowałem wszystko - powiedział Mieczysław Sachajko, deweloper.
Jego wspólnik odpiera zarzuty, ale nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Czeka na rozstrzygnięcie sprawy w sądzie.
Mieszkańcy zwrócili się o wsparcie do Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju, wojewody lubelskiego oraz urzędu miasta. Na razie nie dostali odpowiedzi.