Sprawa wypadku Cimoszewicza. Prokuratura wciąż szuka świadków
Białostocka prokuratura okręgowa ponowiła apel do potencjalnych, naocznych świadków potrącenia w Hajnówce (Podlaskie) rowerzystki przez byłwgo premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Dotąd nie zgłosiła się żadna taka osoba. Śledztwo trwa, na razie nikomu nie postawiono w nim zarzutów.
Informacja z apelem do świadków ukazała się 17 maja, jako ogłoszenie, na stronie internetowej białostockiej prokuratury okręgowej.
Śledczy proszą o zgłaszanie się osób, które 4 maja ok. godz. 8.40, widziały wypadek na oznakowanym przejściu dla pieszych na ul. 3 Maja w Hajnówce (między fabryką mebli a skwerem miejskim), z udziałem rowerzystki i samochodu volkswagen passat kombi, koloru czarnego. Tacy naoczni świadkowie wydarzenia proszeni są o kontakt (osobisty lub telefoniczny) albo z Prokuraturą Okręgową w Białymstoku, albo z Prokuraturą Rejonową w Hajnówce.
- Do tej pory nie zgłosiła się żadna taka osoba. Prokurator Derpołow zaznaczyła, że śledczy nie mają takiej wiedzy, czy rzeczywiście są naoczni świadkowie zdarzenia, ale zwróciła uwagę, że wypadek miał miejsce w sobotę, czyli dzień wolny od pracy, w dość ruchliwym miejscu, w centrum Hajnówki - poinformowała w czwartek prok. Alicja Derpołow, naczelnik wydziału organizacyjno-sądowego Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
Nikomu nie postawiono zarzutów
Naocznych świadków tego wypadku Prokuratura Okręgowa w Białymstoku prosi o zgłaszanie się do pokoju nr 25 w jej siedzibie lub o kontakt pod nr telefonu (85) 748 71 09 lub 692 436 967 albo o zgłaszanie się do Prokuratury Rejonowej w Hajnówce, pokój nr 209 lub kontakt z nią telefoniczny, pod numerem (85) 656 53 84, każdego dnia roboczego w godzinach 9-15.
W śledztwie powołani zostali biegli, m.in. z zakresu badania wypadków komunikacyjnych; na ich opinie prokuratura wciąż czeka. Postępowanie prowadzone jest w sprawie, czyli nikomu nie postawiono dotąd zarzutów, a poszkodowana 70-letnia kobieta i były premier zostali przesłuchani w charakterze świadków.
Jak podawali śledczy wcześniej, potrącona rowerzystka ma złamaną kość podudzia, miała również otarcia twarzy i dłoni. Śledczy informowali też w wydanym wtedy komunikacie, iż z dotychczasowych ustaleń wynika, że po wypadku kobieta została przez Włodzimierza Cimoszewicza i jego znajomych odwieziona, wraz z rowerem, do własnego miejsca zamieszkania, a następnie - za namową byłego premiera i tych znajomych - do szpitala. Policja przyznała oficjalnie, że samochód, którym kierował Cimoszewicz, nie miał ważnych badań technicznych, dlatego zatrzymany został dowód rejestracyjny tego auta.
W wydanym w dniu wypadku oświadczeniu Cimoszewicz napisał m.in., że jechał z prędkością ok. 30 km/h, udzielił poszkodowanej pomocy i "po przekonaniu o konieczności poddania się badaniu lekarskiemu została ona odwieziona do szpitala".
"Jazda pod słońce"
- Pewnym usprawiedliwieniem był fakt jazdy pod słońce. Nie wykluczam również, że bolesna dla mnie informacja sprzed dwóch dni, o wykryciu u mnie choroby nowotworowej, mogła mieć wpływ na moje samopoczucie - dodał.
Kilka dni później "absurdalnymi" nazwał, pojawiające się w prasie zarzuty, jakoby uciekł z miejsca zdarzenia.
- Natychmiast udzieliłem pomocy poszkodowanej i udzieliłem tej pomocy skutecznie. Ta pani po piętnastu minutach była w szpitalu w Hajnówce, gdzie się nią natychmiast zajęto - powiedział wtedy w TVN24. Jak podkreślił, półtorej godziny później poszkodowana była już w domu.
Mówił też wtedy, że nie zawiadomił policji o sprawie przede wszystkim "z powodu emocji". Zaznaczył jednak, że "sytuacja byłaby dosyć absurdalna", gdyby wstrzymywał się z udzielaniem pomocy.
- Potem się okazało, że (poszkodowana) ma pękniętą kość strzałkową i poinformowano mnie natychmiast o tym, że w takiej sytuacji lekarz z automatu zawiadamia lokalną policję - wskazał.
- Ja czułem się zwolniony w tym momencie z obowiązku powiadamiania policji. Zresztą po kwadransie policja pojawiła się u mnie i od tego momentu przez kilka kolejnych godzin poddawałem się wszystkim czynnościom policji - powiedział.
Czytaj więcej