Powiedziano jej, że serce dziecka przestało bić i podano leki. "Dobę później przeżyłam szok"
Dwie ciężarne kobiety trafiły do szpitala w Świnoujściu w tym samym czasie - obie poroniły, obie winią lekarzy. Jedna twierdzi, że miała otrzymać za małą dawkę antybiotyku, druga - że podano jej tabletkę poronną, mylnie stwierdzając, że dziecko nie żyje. Kobiety zawiadomiły prokuraturę. Szpital zapewnia, że zbiegi "wykonano za zgodą pacjentek", a podany lek nie doprowadza do zabicia zarodka.
Do opisanych sytuacji doszło podczas długiego weekendu majowego, gdy na oddziale położniczym Szpitala im. Jana Garduły w Świnoujściu pracowało mniej lekarzy niż zazwyczaj.
"Drugi lekarz się zdziwił"
- Pierwsza z kobiet, która trafiła do szpitala z bólem i krwawieniem w pierwszym trymestrze ciąży, twierdzi, że podano jej zbyt małą dawkę antybiotyku. Relacjonuje, że podczas drugiego badania, inny lekarz miał zdziwić się, gdy zobaczył jaką dawkę jej podano - dowiedział się reporter Polsat News Wojciech Gaweł.
Stan kobiety stale się pogarszał. Dwa dni później pacjentka poroniła.
- Oczekiwałam monitorowania na bieżąco mojej ciąży i badań krwi oraz tego, czy podany mi antybiotyk zaczyna działać - wyjaśniła pacjentka w rozmowie z Polsat News.
"Lekarz powiedział, że ciąża jednak jest"
Druga z kobiet również trafiła na oddział podczas pierwszego trymestru ciąży. Twierdzi, że po badaniu USG miała usłyszeć od lekarza, że serce jej dziecka "przestało bić".
- Stwierdzono, że serce nie bije, że trzeba podać tabletkę poronną, żeby samoistnie usunął się płód - powiedziała Polsat News kobieta.
- Dobę później ten sam lekarz robił mi USG i stwierdził, że jednak ciąża jest, serduszko bije, że trzyma kciuki. Kiedy powiedziałam, że tabletka poronna zaczęła działać, wystraszył się - relacjonuje kobieta. Przyznaje, że przeżyła szok, gdy okazało się, że jej dziecko mogło żyć.
Obie kobiety twierdzą, że lekarze popełnili błędy w sztuce lekarskiej. O zdarzeniach poinformowały prokuraturę w Świnoujściu, dyrekcję szpitala oraz Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy.
"Historie mają na celu wywołanie negatywnych obrazów"
"Historie pobytu dwóch pacjentek na oddziale ginekologicznym mające na celu wywołanie emocji i negatywnych obrazów, co do sposobu działania lekarzy wraz z wysnutymi tezami nie mającymi nic wspólnego z wiedzą medyczną jak i sztuką lekarską są dalece nieuprawnione" - poinformował w wydanym oświadczeniu Szpital Miejski w Świnoujściu.
Według lekarzy każda z pacjentek trafiła do szpitala w stanie "ciąży zagrożonej z konkretnymi obciążeniami", a wszelkie podjęte zbiegi "były wykonane za zgodą pacjentek".
Lekarze informują, że zabezpieczenie antybiotykiem jest powszechne po zabiegach inwazyjnych i jest ochroną przed "ogólnym wstrząsem septycznym", na który były narażone pacjentki. Z kolei lek Arthrotec, który jedna z kobiet określiła jako "poronny" według lekarzy nie doprowadza do zabicia zarodka (Arthrotec jest lekiem przeciwzapalnym, przeciwbólowym i osłonowym. Jednak według informacji na ulotce nie powinny go stosować kobiety w ciąży - red.).
"Z uwagi na fakt, iż obie panie leżące w tej samej sali bardzo mocno wymieniały się podczas pobytu w szpitalu doświadczeniami z przykrych dla nich obu zdarzeń, zaproponowano konsultację psychologiczną, z której tylko jedna z nich skorzystała" - tłumaczy szpital.
Szpital w fazie wyjaśniania
- Jeżeli oskarżenia się potwierdzą, to wszystkie konsekwencje, jakie będzie można wyciągnąć będą wyciągnięte - zapewniła w rozmowie z Polsat News Dorota Konkolewska, dyrektor Szpitala Miejskiego w Świnoujściu. Dodała jednak, że szpital jest "w fazie wyjaśniania".
- Nikt jeszcze nikomu niczego nie udowodnił, nikt jeszcze nie stwierdził żadnych błędów, to są odczucia tych pań. Rozumiem, że one cierpią - dodała dyrektor szpitala w rozmowie z reporterem "Wydarzeń".
Sprawą z doniesienia pokrzywdzonych pacjentek zajęła się prokuratura w Świnoujściu.
- Prokurator ma 30 dni na podjęcie decyzji o ewentualnym śledztwie - poinformowała Joanna Biranowska-Sochalska z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Czytaj więcej