Dzieci przeżyły pożar autobusu w Czechach. Podstawionego po nie autokaru nie dopuszczono do ruchu
Uczniowie, którzy przeżyli pożar autokaru w Czechach wracają do domu z problemami. Po dojechaniu do Częstochowy musieli spędzić kilka godzin na stacji paliw, bo podstawiony tam dla nich autokar miał nieważny przegląd i policja nie dopuściła go do ruchu. - Zorganizowaliśmy następny autokar - powiedział polsatnews.pl Tomasz Szczepański, właściciel firmy transportowej "Trans-tom".
Późnym wieczorem w poniedziałek na autostradzie D46 przed Prościejowem w czeskich Morawach zapalił się autobus, którym jechało 44 dzieci ze Szkoły Podstawowej w Kończewicach (Kujawsko-Pomorskie). Dzieciom towarzyszyło pięciu opiekunów. W autobusie byli też dwaj kierowcy, z których jeden (Tomasz Szczepański - red.) jest właścicielem firmy, od której szkoła wynajęła autokar na wycieczkę.
W pożarze nikt nie odniósł obrażeń, ale autobus spłonął doszczętnie.
Uczestnicy wycieczki zostali przewiezieni przez strażaków z Prościejowa do tamtejszej remizy strażackiej. Dostali ciepłe nakrycia i ciepłe napoje. Właściciel firmy zorganizował autobus zastępczy do Częstochowy.
"Od pięciu dni pojazd nie miał ważnego przeglądu"
- Firma przewozowa, którą wynajęliśmy poinformowała nas, że może nas podwieźć tylko do Częstochowy. Tam, na stacji paliw zadzwonił do nas jeden z rodziców, który miał pretensje, że autokar, którym dotarliśmy chwilę wcześniej do Polski - powiedział Tomasz Szczepański.
Na stację w Częstochowie wezwano więc policję, by ta skontrolowała kolejny podstawiony autokar. - Pan policjant dopatrzył się, że od pięciu dni pojazd nie ma ważnego przeglądu i nie dopuścił go do ruchu - relacjonował Szczepański.
Informacje w rozmowie z polsatnews.pl potwierdziła mł. asp. Sabina Chyra-Giereś, oficer prasowa częstochowskiej policji.
Na stację paliw został podstawiony kolejny autokar, który dopuszczono do ruchu po sprawdzeniu stanu technicznego. - Dzieci jadą, są na wysokości Łodzi, może Włocławka - mówił nam przed południem Szczepański. - Dla mnie zabrakło miejsca w autokarze i wracam podstawionym samochodem osobowym - dodał.
"Część uczniów próbowała ratować bagaże"
- W lusterkach zobaczyłem płomień. Wrzuciłem światła awaryjne, zjechałem na pobocze i otworzyłem drzwi. Kazałem dzieciom uciekać jak najdalej od autobusu - relacjonował mediom Szczepański, który kierował, pojazdem gdy wybuchł pożar.
W rozmowie z polsatnews.pl kierowca dodał, że gdy wybuchł pożar, cześć dzieci próbowała ratować swoje bagaże i komórki. - Kazałem im jak najszybciej odejść od autokaru, bo nie byłem w stanie zapanować nad płomieniami - mówił.
Jego zdaniem nic nie wskazywało na awarię lub usterkę. - Nie miałem problemów technicznych z autem. Przed wyjazdem miałem kontrolę policji zanim ruszyłem w trasę. Nic nie wskazywało na takie nieszczęście - zapewnił.
Dzieci jechały do Chorwacji. Według wstępnych informacji Szczepańskiego, hotel, w którym miały się zatrzymać, planuje zwrot wpłaconej do tej pory kwoty za na wycieczkę.
Czytaj więcej