Kilka godzin czekał w szpitalach na pomoc. Nie przeżył nocy
Marcin Kłosek trafił do szpitala w Wodzisławiu z bólami klatki piersiowej. Z powodu braku miejsc na oddziałach, leżał na izbie przyjęć przez 5 godzin. Później przewieziono go do szpitala w Rydułtowach, gdzie również go nie przyjęto. Ok. godz. 22 mężczyzna trafił na oddział w Raciborzu. Niestety, nie przeżył nocy. Jego rodzina opowiedziała o przebiegu tego tragicznego dnia. Materiał "Interwencji".
19 marca 35-letni Marcin Kłosek z Wodzisławia jak zwykle poszedł rano do pracy. Jednak już kilka godzin później był z powrotem w domu, ponieważ w pracy bardzo źle się poczuł. Mężczyzna uskarżał się na bóle w klatce piersiowej i bardzo intensywnie się pocił.
- Przyjechał gdzieś koło godziny 9. Powiedział, że mam zadzwonić po lekarza, bo go boli w klatce piersiowej. Na godzinę 11:45 była umówiona wizyta w ośrodku – wspomina Dorota Kłosek, żona Marcina Kłoska.
Pan Marcin trafił do lekarza pierwszego kontaktu, który niezwłocznie zlecił badanie EKG. Z wyniku badania wykonanego o godzinie 11:55 jasno wynikało, że stan mężczyzny może zagrażać jego życiu. Pan Marcin został błyskawicznie przewieziony karetką do izby przyjęć szpitala w Wodzisławiu Śląskim, w której miał czekać na przyjęcie na oddział szpitalny.
- Na izbie przyjęć miał pobieraną krew i miał kroplówkę, leżał w takim osobnym pokoju. O 13 miał kolejne EKG robione. W szpitalu był gdzieś przed 13 – opowiada żona Marcina Kłoska w rozmowie z reporterem "Interwencji".
- I później się lekarz pojawił. Zapytany przeze mnie wyjaśnił, że szukają miejsca dla syna, bo u nich nie ma – mówi Leon Kłosek.
Zatrzymanie krążenia
Żona Marcina Kłoska wyjaśnia, że po godz. 18 zapadła decyzja, by jej męża przetransportować do szpitala w Rydułtowach, gdzie miały być dwa miejsca.
- Przyjeżdżamy, karetka już stała pod szpitalem, a sanitariusze mówią, że jedziemy z powrotem do Wodzisławia, bo tu nie ma miejsca – relacjonuje Leon Kłosek.
Marcin Kłosek ponownie trafił do izby przyjęć wodzisławskiego szpitala, skąd dopiero około godziny 22 został przewieziony do szpitala w Raciborzu. Mężczyznę umieszczono na oddziale chorób wewnętrznych. Po godzinie 3 pan Marcin umarł na zawał serca.
- Przyjechałam rano do szpitala, wtedy się dowiedziałam, że mąż w nocy zmarł, że nastąpiło zatrzymanie krążenia - mówi Dorota Kłosek, żona pana Marcina.
"Musi ktoś być, kto nas zastąpi"
Po śmierci Marcina Kłoska NFZ, Rzecznik Praw Pacjenta oraz sam wodzisławski szpital wszczęły kontrolę, a Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało wprowadzenie zmian w organizacji izb przyjęć i szpitalnych oddziałów ratunkowych. Miesiąc po tragedii ekipa "Interwencji" postanowiła sprawdzić, co się zmieniło w wodzisławskim szpitalu.
Oto rozmowa w poczekalni szpitala w Wodzisławiu:
- Chodź stąd, Ewelina, to nie ma sensu.
- No, ale już czekamy tu godzinę.
- No i będziemy czekać dłużej. Doktorze, pacjenci czekają.
- Dobry wieczór, panie doktorze, czekamy od godziny, nie ma pacjentów, powołania to pan chyba nie ma lekarskiego...
- Pani jest chorą?
- Nie, to mój mąż.
- Dobrze, niech pan wejdzie, serdecznie współczuję.
(…)
- Doktor długo na dyżurze dzisiaj?
- No, od wczoraj. A czemu pan pyta?
- Ci chorzy tu siedzieli, doktora nie było i tak sobie pomyślałem, że doktor od wczoraj na dyżurze, doktor sam… Sporo się mówiło o tych przypadkach z SOR-ów, że coś się działo, no i się zastanawiam, dlaczego tak jest.
- Bo jesteśmy przemęczeni.
- Czyli jest was za mało, mówiąc krótko?
- Nie należymy do ludzi niezastąpionych, tylko musi ktoś być, kto nas zastąpi, rozumie pan?
"Dziecko nie będzie pamiętało ojca"
Marcin Kłosek miał 35 lat. W województwie śląskim są 3 kliniki kardiochirurgiczne, które mogły uratować mu życie. Wśród nich oddalone o zaledwie 60 km słynne Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Mężczyzna był mężem oraz ojcem 2,5-rocznego synka.
- To dziecko już nie będzie pamiętało ojca. Jedynie ze zdjęć. Obecnie jestem na lekach, bo gdyby nie to, to chyba by mi też serce pękło z żalu – podsumowuje Małgorzata Kłosek, matka Marcina Kłoska.
Czytaj więcej
Komentarze