Dziecko poparzyło się na placu zabaw. Zjeżdżalnia była oblana żrącą substancją
2-letni chłopiec doznał poparzeń pośladków i ud na zjeżdżalni oblanej żrącą cieczą na placu zabaw w Bierach (woj. śląskie). Dziecko wymagało pomocy lekarza. Rzecznik bielskiej policji Elwira Jurasz podała, że trwa poszukiwanie sprawcy. Mogą mu grozić 3 lata więzienia.
Jurasz poinformowała, że dziecko zostało poparzone w minioną sobotę, gdy wraz z matką przyszło na plac zabaw. Po zjechaniu ze zjeżdżalni zaczęło uskarżać się na ból w okolicy ud. Kobieta natychmiast zawiozła chłopca do szpitala pediatrycznego w Bielsku-Białej.
- Dziecko ma poparzone pośladki i tylne powierzchnie ud, ale nie wymagało hospitalizacji. Chłopiec jest leczony w naszej poradni chirurgii dziecięcej. Przez to, że jest zimno na zewnątrz i dzieci są dobrze ubrane, wystąpiły poparzenia pierwszego na drugi stopień. Gdyby to stało się w lecie, to byłby problem - powiedział we wtorek dyrektor szpitala Ryszard Odrzywołek.
"Najprawdopodobniej był to rozcieńczony elektrolit z akumulatora"
Na plac zabaw natychmiast pojechali policyjni technicy kryminalistyki. Elwira Jurasz powiedziała, że znaleźli żrącą substancję na pięciu różnych urządzeniach. Był to najprawdopodobniej rozcieńczony elektrolit z akumulatora. - Została zabezpieczona próbka, którą przekazano do dalszych badań fizyko-chemicznych w laboratorium kryminalistycznym komendy wojewódzkiej w Katowicach - dodała.
Rzecznik bielskiej straży pożarnej Patrycja Pokrzywa poinformowała, że strażacy jeszcze w sobotę oczyścili wszystkie urządzenia na placu zabaw.
Sprawę badają policjanci z komisariatu w podbielskiej Jasienicy. To na terenie tej gminy leżą Biery. - Gromadzony jest materiał dowodowy, m.in. zeznania świadków. Postępowanie prowadzone jest pod kątem naruszenia art. 160 par. 1 Kodeksu Karnego, czyli narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to kara do 3 lat więzienia - powiedziała Jurasz.
"Coś takiego trudno przewidzieć"
Teren placu zabaw nie jest objęty monitoringiem. Policjantka powiedziała, że urządzenia nie były ostatnio czyszczone lub poddawane renowacji. Teren jest ogrodzony. W pobliżu znajdują się domy jednorodzinne.
Zdaniem rzecznik policji, funkcjonariusze "przyjmują różne wersje zdarzeń". - Weryfikujemy różne możliwości - powiedziała Jurasz.
Wójt Jasienicy Janusz Pierzyna powiedział, że po zdarzeniu służby gminne sprawdziły inne place zabaw. Nigdzie nie stwierdzono podobnych zagrożeń. - Ktoś to musiał zrobić w tym dniu, bo wcześniej nikt niczego nie zgłaszał - zaznaczył.
Samorządowiec na pytanie, czy ktoś się skarżył na istnienie placu zabaw, powiedział: "nie docierały do urzędu żadne informacje o sytuacji konfliktowej".
Jego zdaniem w Bierach doszło do "tragicznej sytuacji". - Coś takiego trudno przewidzieć. Ktoś mógł to rozlać na ławce w kościele lub na przystanku autobusowym. To nie do przewidzenia. Nawet monitoring nie zmieni tu sytuacji, bo kamery musiałyby być z każdej ze stron. Wchodzimy tu w "terroryzm społeczny" - powiedział.
[ZOBACZ TEŻ] Psy pogryzły sześciolatkę. Dziecko trafiło do szpitala, ma poszarpane nogi:
Czytaj więcej