Napadnięta studentka z Łodzi oskarża policję. Ta odpiera zarzuty. Podejrzany ujęty
"Wyobraź sobie, że widzisz kobietę w takim stanie jak ja, która przez łzy mówi Ci, że przed chwilą nieznany mężczyzna ją pobił (...) i mówił, że jak będzie krzyczeć to ją zabije"- studentka z Łodzi opisała na Facebooku pobicie i próbę gwałtu, których była ofiarą. Opisała też interwencję policji. Policja zapewnia, że reagowała zgodnie z procedurami. Podejrzany o napaść został we wtorek zatrzymany.
Do zdarzenia doszło w poniedziałek o godzinie 5:30 na ulicy Wigury w Łodzi, gdy pani Aleksandra wracała do akademika ze szkolnej transmisji gali Oskarów.
W pewnym momencie podszedł do niej mężczyzna i zaczął ją wulgarnie wyzywać i szarpać.
"Pierwsza rekcją ucieczka - niestety udaremniona, widzę przejeżdżające auto to wyskakuje przed nie i zatrzymuje krzycząc pomocy bo już wiem, że coś jest nie tak. Samochód mnie mija, ot normalny łódzki incydent w poniedziałkowy poranek" - napisała później na Facebooku.
Dokładnie opisała napaść. "Na koniec sprowadzenie do pozycji klęczącej i kilka kopniaków w głowę i w bok ciała" - dodała.
"Zamiast udzielić mi pomocy, jeździli w koło"
Jak relacjonowała, napastnik "spokojnie oddalił się", dopiero gdy obok pojawili się przechodnie. To ona wezwała policję. Z jej opowieści wynika, że patrol przyjechał po 25 minutach. Kobieta miała powiedzieć funkcjonariuszom, że sprawca chciał ją zgwałcić, pobił i groził śmiercią.
Według niej policjanci nie udzielili jej pomocy, natomiast pojechali szukać mężczyzny.
"Pani Policjantka przez radio informowała, że dziewczyna czuje się dobrze (mimo, że wrzeszczałam żeby mi pomogli), a Pan Policjant krzyczał na mnie, że zamiast robić sceny to może lepiej bym się wychyliła przez okno i wyglądała za sprawcą" - opisuje studentka.
I dodaje: "Funkcjonariusze zamiast udzielić mi pomocy zajmowali się jeżdżeniem w koło jakby ten człowiek po 25 minutach miał być w promieniu czterech ulic".
"Sprawy nie ma"
Dopiero po pewnym czasie policja miała odwieźć kobietę na miejsce zdarzenia, gdzie czekała na nią karetka.
"Pan w karetce wyjaśnił mi, że to moja wina bo miałam słuchawki w uszach. Nadal w mokrych od uryny ubraniach, przewieziono mnie do szpitala, a tam dopiero po kilku razach upominania się dano mi jakieś jednorazowe ubrania. Lekarz stwierdził, że brak objawów neurologicznych obliguje mój wypis" - opisuje kobieta.
Po wyjściu ze szpitala pojechała na komisariat policji. Tam dowiedziała się, że "została pouczona", że nie znaleziono śladów biologicznych a stopień jej uszczerbku na zdrowiu powoduje, że zdarzenie jest w świetle prawa jedynie wykroczeniem.
"Okazuje się, że sprawy nie ma i jeżeli chcę aby sprawca był ścigany muszę złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa" - napisała.
"Nie dziwię się kobietom, które nie zgłaszają takich przestępstw"
Podkreśliła, że "coraz to nowym policjantom muszę opowiadać ze szczegółami jak i gdzie mnie dotknął, złapał, szarpnął, uderzył ze wszelkimi szczegółami".
"W efekcie przesłuchuje mnie prokurator. Sprawca będzie ścigany. Tylko dlatego, że powiedziałam sobie, że nie odpuszczę, że ten człowiek pewnie mieszka obok nas i nie zrobił tego pierwszy raz i że nie narażę na to piekło innych kobiet" - oświadczyła studentka.
Jak napisała, po tym, co sama przeszła, nie dziwi się kobietom, "które nie zgłaszają takich przestępstw skoro to tak wygląda".
"Dzisiaj myślę, że nienawidzę tego kraju, w którym żadna ze służb nie potrafiła udzielić mi pomocy i wsparcia. Że biurokracja jakoś przegapiła ten incydent. Od dzisiaj boje się chodzić po ulicy i pewne w ogóle będę się jakoś inaczej zachowywała" - stwierdziła.
Na wpis kobiety zareagowała policja.
"Niezwłocznie po przeczytaniu postu zamieszczonego na portalu społecznościowym Pani Aleksandry komendant zlecił przeprowadzenie czynności kontrolnych co do zastrzeżeń, które opisano w publikacji" - informuje łódzka policja w oświadczeniu.
Według policji, zgłoszenie przekazane przez Wojewódzkie Centrum Powiadamiania Ratunkowego dotyczyło pobicia i patrol dotarł na miejsce w ciągu 5 minut od uzyskania informacji.
"Z dokumentacji sporządzonej przez policjantów, a także odsłuchu rozmów z dyżurnym, ustalono, że z relacji zgłaszającej nie wynikało tło seksualne" - głosi oświadczenie.
"Nie potęgować odczucia traumy"
Policja przekonuje, że "zawsze w sytuacjach, kiedy możliwa jest penetracja terenu, wspólnie z pokrzywdzonym lub świadkiem policjanci niezwłocznie podejmują taką próbę. Doświadczenie pokazuje, że daje to sporą szansę na zlokalizowanie i zatrzymanie podejrzewanego".
Z relacji policji wynika, że poszkodowana kobieta dopiero podczas wizyty na komisariacie "zadeklarowała chęć zgłoszenia zawiadomienia o usiłowaniu zgwałcenia".
"Dopiero w tym momencie wyniknęły okoliczności dotyczące tła seksualnego. Przy tego rodzaju przestępstwach policjanci wykonują ściśle określone prawem i procedurami czynności. Nie przesłuchują, a jedynie po krótkim ustaleniu okoliczności sprawę przekazują do prokuratury i tak też się stało w tym przypadku. Zawsze zależy nam na tym, aby nie potęgować odczucia dodatkowej traumy" - informuje policja.
Pomogło nagranie z monitoringu
Według policji "funkcjonariusze bezpośrednio z komisariatu przewieźli zgłaszającą do prokuratury, gdzie została przesłuchana".
"Przekazaliśmy pokrzywdzonej skierowanie na obdukcję, technik kryminalistyki wykonał dokumentację fotograficzną obrażeń. Zapewniam, że prowadzimy wszystkie możliwe czynności wykrywcze, aby ustalić sprawcę napaści i pociągnąć go do odpowiedzialności karnej" - zapewnia policja w oświadczeniu.
Jak informuje, sprawdzono nagrania z kamer monitoringu; dzięki temu zabezpieczono wizerunek podejrzanego mężczyzny.
Jego zdjęcie zostało opublikowane na stronie łódzkiej policji. Kilka godzin później poinformowano, że podejrzany o napaść na tle seksualnym 29-latek został zatrzymany.
Mężczyzna trafił do aresztu. Dalsze czynności wobec niego mają zostać przeprowadzone w środę.
WIDEO: Przełom w głośnej sprawie gangstera podejrzanego o gwałty. Prokuratura przyznaje się do błędu
Czytaj więcej