Ponad dobę krążył między szpitalami. Zmarł na urosepsę
Tadeusz Pastyrzak szukał ratunku w trzech szpitalach, zmarł niewiele ponad dobę po tym, gdy zgłosił się do pierwszego z nich - w Sanoku. Mężczyzna uskarżał się wówczas na silny ból brzucha, nie mógł oddać moczu. W pewnym momencie zaczął nawet tracić przytomność. Po kilkudziesięciu godzinach krążenia między domem a szpitalami mężczyzna zmarł z powodu urosepsy - informuje program "Interwencja".
Tadeusz Pastyrzak miał 63-lata, mieszkał w Zagórzu w województwie podkarpackim. Wieczorem 2 lutego zaczął skarżyć się na silny ból brzucha, nie mógł oddać moczu. Rodzina wezwała pogotowie. Mężczyzna trafił na SOR szpitala w Sanoku.
- Tata wyglądał bardzo źle, był blady, nie mógł wypowiadać się logicznie, składnie - wspomina Karolina Banaś-Pastyrzak, synowa pana Tadeusza.
"Doktor powiedziała, że zszedł kamień i do tygodnia mogą być takie bóle"
- Po jakimś czasie brat wyszedł praktycznie blady i mówi do mnie: tata ma już wypis w ręku. Pani doktor do niego powiedziała, że zszedł kamień i do tygodnia mogą być takie bóle - dodaje Piotr Pastyrzak, syn pana Tadeusza.
Według relacji rodziny, początkowo lekarze chcieli zatrzymać pana Tadeusza w szpitalu, jednak po wykonaniu USG doszli do wniosku, że nie ma takiej potrzeby. Po powrocie do domu stan mężczyzny ponownie się pogorszył.
- Zadzwoniłem do szpitala. Poprosiłem panią doktor do telefonu i mówię: dlaczego tak go potraktowaliście, tak olaliście człowieka? To pani doktor powiedziała do mnie: proszę przyjechać albo sobie zmienić lekarza, ja zrobiłam wszystko, co mogłam, skonsultowałam się ze specjalistami. Po rozmowie z dyspozytorem pogotowia stwierdziliśmy, że raz jeszcze zawozimy tatę do tego szpitala - relacjonuje Piotr Pastyrzak, syn pana Tadeusza.
- Wybiegła do nas pani lekarz, która tatę wcześniej wypisała. Zaczęła się unosić, że my ją obraziliśmy przez telefon. Wówczas pierwszy raz padło pytanie, czy będzie badała tatę i weźmie go na SOR - opowiada Karolina Banaś-Pastyrzak, synowa pana Tadeusza.
Rodzina pana Tadeusza twierdzi, że odpowiedź nie padła. Pani doktor miała wyjść do dyspozytorni i usiąść przy komputerze.
Niemal zemdlał
- Tata zaczął nam się osuwać na krzesełkach, wyglądało to tak, jakby tracił przytomność, więc narobiłam hałasu – mówi Karolina Banaś-Pastyrzak, synowa pana Tadeusza.
Chwilę później pana Tadeusza przewieziono do szpitala w Lesku - 15 kilometrów od Sanoka, gdzie spędził noc. Rano lekarze przekazali mu, że będzie rodził kamień i znów wypisali do domu. Gdy 63-latek zaczął wymiotować i dostał drgawek, zapadła decyzja o szukaniu pomocy w Szpitalu Wojewódzkim w Krośnie. Dopiero tam podjęto decyzję o operacji usunięcia kamienia.
- Pani doktor do nas wyszła i mówi, że stan taty jest bardzo ciężki, że tata nie trzyma w ogóle ciśnienia, że będą robić wszystko, żeby jutro tatę przygotować do zabiegu operacyjnego. Pojechaliśmy do domu. Rano, o godzinie 7 wyjechaliśmy do szpitala do Krosna. Niedaleko Sanoka brat dzwoni do mnie, że tata zmarł - wspomina Piotr Pastyrzak, syn pana Tadeusza.
- Pacjent został przywieziony do nas karetką pogotowia, jego stan był bardzo poważny. Istniało podejrzenie sepsy, w związku z tym został po pierwsze przebadany. Trudno mi powiedzieć, jak dużo wcześniej musiałby być zdiagnozowany i podjęte musiało być leczenie, żeby nie doszło do tej tragedii - mówi Piotr Czerwiński, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Podkarpackiego w Krośnie.
Szpital w Sanoku: nie stwierdzono nieprawidłowości
Dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Sanoku Henryk Przybycień odczytał redakcji "Interwencji" oświadczenie, w którym wyjaśnił, że "po analizie i ocenie zebranych w sprawie materiałów, w tym dokumentacji medycznej, nie stwierdzono nieprawidłowości w procesie leczenia pacjenta. W toku postępowania medycznego niewątpliwie przeprowadzona została szeroka diagnostyka oraz konsultacje z lekarzami specjalistami z zakresu chirurgii i chorób wewnętrznych, których wyniki nie dawały podstaw do hospitalizacji."
Zapytany o to, dlaczego, skoro pacjent był w stanie dobrym, to nieco ponad dobę później zmarł, przekazał, że jest to ustalane w procedurze wyjaśniającej.
- Skoro lekarz miał możliwość przebadania pacjenta i stwierdził, że nie ma zagrożenia zdrowia, życia, to znaczy, że lekarz w momencie badania nie rozpoznał zagrożenia. Tylko i wyłącznie lekarz w takim przypadku jest odpowiedzialny za diagnozę, którą postawił – ocenia prawnik Piotr Wojtaszak.
Do winy nie poczuwa się ani personel szpitala w Sanoku, ani w Lesku, skąd 63-latek również został kilka godzin przed śmiercią wypisany. Sprawa trafiła do Prokuratury Okręgowej w Krośnie. Jak ustalił reporter "Interwencji", wstępne wyniki sekcji zwłok potwierdziły urosepsę jako przyczynę zgonu.
- Bezsprzecznie pacjent w pierwszej kolejności ma prawo do tego, aby w sytuacji zagrożenia jego zdrowia lub życia, mógł uzyskać stosowną, właściwą pomoc lekarską. To prawo szczególnej emanacji dostaje w przypadku Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych. Zobaczymy, co w sprawie ustali prokuratura - mówi Paweł Grzesiewski z Biura Rzecznika Praw Pacjenta.
- Jeśli widzielibyśmy, że ktoś się stara, ktoś próbuje, ma jakąś empatię do chorego, to nie mielibyśmy pretensji. Zrozumielibyśmy, że tak miało być. Ale wydaje mi się, że można było temu zapobiec – ocenia Piotr Pastyrzak, syn pana Tadeusza.
Czytaj więcej
Komentarze