"Wygrała" sprzęt na bezpłatnym badaniu. Ma zapłacić prawie 6 tys. złotych
Pani Zofia kilka miesięcy temu została zaproszona na bezpłatne badanie układu krążenia. W trakcie pokazu 72-latce zaprezentowano drogi sprzęt do leczenia domowego. Kobieta myśląc, że otrzyma go za darmo, podpisała dokumenty. Następnego dnia zorientowała się, że kupiła leczniczą matę za prawie 6 tys. złotych. Gdy próbowała zwrócić sprzęt, otrzymała pismo, w którym sprzedawca grozi jej windykacją.
W listopadzie ubiegłego roku na terenie Sędziszowa w województwie świętokrzyskim zaczęły pojawiać się ogłoszenia dotyczące bezpłatnych badań układu krążenia. Takie zaproszenie trafiło również do skrzynki pani Zofii Kasperek. 72-latka od lat zmaga się z problemami zdrowotnymi.
- W jednym kolanie miałam blokadę, bo nie mogłam w ogóle stanąć na nogę, cukrzycę drugiego stopnia, no i oczy mam bardzo słabe - tłumaczy dziennikarzom "Interwencji" pani Zofia.
- Chciałam się przebadać, bo to było darmowe badanie. Nie wiedziałam, jak to wygląda, bo gdybym wiedziała, tobym się nie zdecydowała - dodaje kobieta.
- Zakładali na czoło opaskę dookoła głowy i podawali takie dwa joysticki, co mieściły się w dłoni. Obok siedział facet i patrzył w komputer. Nie wiem, co on tam rejestrował - opisuje szczegóły badania kobieta.
Sprzedawca grozi windykacją
W trakcie pokazu pani Zofii zaprezentowano sprzęt do "leczenia polem magnetycznym". Według relacji kobiety, powiedziano jej, że została wylosowana i otrzyma go za darmo. Gdy następnego dnia zorientowała się, że tak naprawdę kupiła na raty urządzenie o wartości prawie 6 tysięcy złotych, zadzwoniła do sprzedawcy.
- Jak próbowałam odstąpić od tej umowy bankowej, to ona na mnie z takimi pretensjami, że ja się nie chcę leczyć. Powiedziałam jej, że nie chcę tego sprzętu i proszę mi podać adres, gdzie mam to odesłać. Wtedy odłożyła słuchawkę - mówi w rozmowie z "Interwencją" 72-latka.
Pani Zofia chciała odesłać sprzęt, ale miała utrudnione zadanie, bo na dokumentach, które dostała od sprzedawcy, występowały nazwy aż trzech firm. Każda ma inny adres. W końcu kobieta wysłała paczkę do Poznania. W odpowiedzi dostała pismo, w którym sprzedawca grozi jej windykacją. Szukając przedstawicieli firmy, trafiamy na wirtualne biuro, pod którego adresem zarejestrowano 400 innych przedsiębiorstw.
W rozmowie z przedstawicielami biura, dziennikarzom "Interwencji" udało się ustalić, że sprzęt pani Zofii sprzedała Joanna G. Okazało się też, że osób, które chcą odstąpić od zawartej umowy z firmą, może być więcej.
Joanna G., która sprzedała sprzęt pani Zofii, mieszka pod Poznaniem. Niestety dziennikarzom "Interwencji" nie udało się z nią porozmawiać. Postanowili podążyć tropem bezpłatnych badań oferowanych przez firmę. W ten sposób trafili do Sosnowca, gdzie udało się im zarejestrować pokaz ukrytą kamerą.
- Zajmujemy się medycyną fizykalną. Medycyna fizykalna jest wtedy, gdy leczy się pacjenta za pomocą praw fizyki. Nie za pomocą tabletek, chemii, farmakologii, tylko za pomocą praw fizyki - dowiedzieli się od osoby prowadzącej badania.
"Nie miała pacjenta, który chciałby zrezygnować"
Po przeprowadzeniu badania, w oczekiwaniu na wyniki, odbył się wykład dotyczący nowatorskich form leczenia i rehabilitacji, które pacjenci przeprowadzają... sami.
- Pacjent dostaje sprzęt do domu i pod naszym okiem przeprowadza badania kontrolne - zapewnia prowadząca wykład. Jak dodaje, w Polsce takie metody stosują już od 9 lat.
Po wykładzie dziennikarze zostali zaproszeni do stolika, gdzie zaprezentowano im wyniki "badań". - Jest delikatny stan zapalny w tych lędźwiach. Są zmiany zapalne na stawach. Nie wiem, czy to jest praca przy komputerze - przekonywała sprzedawczyni, która następnie próbowała namówić na zakup sprzętu.
- Prywatnie 13 tysięcy taki 4-letni pakiet. Natomiast po refundacji 60-procentowej po stronie pacjenta zostaje wtedy 5690 złotych - dodaje. Pytana o możliwy zwrot, zapewnia, że jeszcze "nie miała pacjenta, który chciałby zrezygnować".
Dziennikarze "Interwencji" postanowili się ujawnić i spróbować pozmawiać ze sprzedawcami jako dziennikarze. - Pani koleżanka przed chwilą powiedziała mi, że nigdy nie było takiej sytuacji, że ktokolwiek chciał zwrócić sprzęt. Pani Zofia chciała, ale nie może się z państwem skontaktować. Czy to jest uczciwa praktyka? - zapytali przedstawiciela firmy.
- To jest niemożliwe, pan opowiada bzdury. Przecież ma numer telefonu - usłyszeli w odpowiedzi. Gdy tłumaczyli, że telefonów nikt nie odbiera, przedstawiciele odmawiają dalszego komentarza.
- Nie mam na węgiel, kupuję po trochę, żeby jakoś zimę przeżyć, a tu tyle pieniędzy jeszcze płacić co miesiąc. Sprzętu już nie mam, to co ja mam właściwie spłacać - podsumowuje pani Zofia.
Ekipa "Interwencja" zgłosiła sprawę 72-latki do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. W odpowiedzi Urząd poinformował, że wezwał firmę do uznania zwrotu.
Czytaj więcej
Komentarze