"Przeciskaliśmy się z rannymi wąskimi szczelinami". Ratownik górniczy o akcji w kopalni Rudna
W zasypanych wysoko wyrobiskach szczeliny były na niecały metr. Przeciskaliśmy się nimi z rannymi kolegami na noszach, by jak najszybciej ich ewakuować - powiedział ratownik górniczy Piotr Cukrowski. Brał udział w ostatniej akcji w ZG Rudna.
Do silnego wstrząsu, określanego jako "górnicza ósemka" doszło we wtorek przed godziną 14 na oddziałach G1 i G2 kopalni Rudna na głębokości 770 metrów. W rejonie zagrożenia podczas wstrząsu było 32 górników. Z 14 zaginionych po zdarzeniu odnaleziono 13. Czternastego uratowano w środę po akcji trwającej ponad dobę.
Zawodowy ratownik, kierownik specjalistycznych zastępów ratowniczych Górniczego Pogotowia Ratunkowego w Sobinie koło Polkowic Piotr Cukrowski podkreślił, że akcja ze względu na skalę i olbrzymi obszar zniszczeń była niezwykle trudna.
"To była ciężka fizyczna robota"
- Pracowaliśmy najpierw ręcznie, udało się odnaleźć i ewakuować pierwszych kolegów. Kilku z nich było w maszynach, ale dwóch górników, tych najciężej rannych odnaleźliśmy przysypanych w chodnikach. Trudno było dotrzeć do ostatniego poszukiwanego kolegi, bo choć wiedzieliśmy, gdzie może być, to jednak było tam wielkie rumowisko. Udało się - powiedział ratownik.
Podkreślił, że zazwyczaj wysokie chodniki i wyrobiska miedziowej kopalni po wstrząsie, tąpnięciu były zasypane bardzo wysoko - niemal po sklepienie.
- W tych zasypanych wysoko wyrobiskach szczeliny były na niecały metr. Na długości około 500 metrów przeciskaliśmy się nimi z rannymi kolegami na noszach, by jak najszybciej ich ewakuować z miejsca zagrożenia. W pierwszej fazie pracowało się ręcznie, momentami na kolanach lub trzeba się było przeczołgiwać i przeciskać. To była ciężka fizyczna robota - mówił Cukrowski.
Zaznaczył, że w pierwszej fazie akcji istniało jeszcze realne zagrożenie ponownych wstrząsów, a ściany i wyrobisko wciąż się osypywało. Ratownicy docierali też do wyrobisk całkowicie zasypanych po strop.
Ostatnia faza akcji, ta najdłuższa, trwająca prawie dobę polegała na dotarciu do ostatniego zasypanego i poszukiwanego górnika, który jest operatorem ładowarki.
"Bardzo szczęśliwie się to wszystko zakończyło"
- W dotarciu do niego użyliśmy już ciężkiego sprzętu, m.in. ładowarek, by robić to szybciej. Przypuszczaliśmy, gdzie mniej więcej może się znajdować. Znaliśmy jego stałą drogę, którą on się poruszał, natomiast nie mieliśmy pewności, gdzie on jednak był w momencie zdarzenia - powiedział Cukrowski.
Ratownicy w wytypowane miejsce docierali z dwóch stron, by jak najszybciej osiągnąć cel.
- Doszliśmy do niego wąską szczeliną. On w sumie nie był zasypany, ani jego maszyna nie była zasypana. Był po prostu tylko odcięty, tak że bardzo szczęśliwie się to wszystko zakończyło - podsumował ratownik górniczy Piotr Cukrowski.
W akcji ratowniczej wzięło udział 30 zastępów, czyli w sumie 150 ratowników. Górnicze Pogotowie Ratownicze w Sobinie pod Polkowicami to jednostka spółki KGHM Polska Miedź SA. Pracuje w niej 13 zawodowych ratowników. Pozostały skład zastępu tworzą ratownicy, którzy przez cały rok dyżurują na zmiany. To przeszkoleni do ratownictwa górnicy z kopalni. Każdy ma dwa razy w roku tygodniowy dyżur. W sumie do dyspozycji jest 400 osób.
We wtorkowej katastrofie ucierpiało 15 górników, czterech jest w szpitalu. Dwaj lżej ranni przebywają w szpitalu w Głogowie, gdzie odwiedził ich premier Morawiecki.
Najciężej ranny górnik z wielonarządowymi urazami jest w szpitalu w Legnicy, a czwarty poszkodowany po operacji ramienia w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu przebywa w tej placówce.
Czytaj więcej
Komentarze