Kim jest zabójca Adamowicza. Polsat News rozmawia z byłym znajomym Stefana W.
- Były z nim straszne problemy w szkole. Został skierowany do ośrodka leczenia, ale z tego, co pamiętam, nie leczył się chyba dłużej niż miesiąc, czy dwa - mówi dziennikarzowi Polsat News były znajomy Stefana W., napastnika, który nożem śmiertelnie ranił prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
- Halo, halo. Nazywam się Stefan W. Siedziałem niewinny w więzieniu. Siedziałem niewinny w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała, dlatego... - krzyczał ze sceny tuż po ataku na prezydenta Gdańska ubrany na czarno mężczyzna w czarnej czapce na głowie. W ręku miał mikrofon, który wyrwał jednemu z uczestników pokazu Światełko do Nieba. Atak i jego okrzyki trwały łącznie kilkadziesiąt sekund zanim został obezwładniony.
Sprawcą okazał się 27-letni mieszkaniec Gdańska, który w grudniu 2018 r. wyszedł z więzienia po odbyciu kary pięciu lat i sześciu miesięcy pozbawienia wolności. Skazany został za dokonanie czterech napadów na placówki bankowe na przełomie maja i czerwca 2013 r. Pracowników banków zastraszał bronią gazową i hukową. Trzykrotnie starał się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, za każdym razem mu odmawiano. Stefan W. został skazany jako osoba w pełni władz umysłowych. Przed zatrzymaniem nigdzie nie pracował. Żył z pieniędzy ze spadku po ojcu i dzięki pomocy rodziny. Gdy zabrakło mu środków do życia, zaczął napadać na banki.
"Lubił bić ludzi i chętnie się tym chwalił"
- To jest chłopak, który od zawsze miał nierówno pod sufitem, był niezrównoważony i trzeba było na niego uważać. Już jako nastolatek zdarzyło się, że bez powodu rozbił koledze na głowie szklaną butelkę. Nigdy nie ukrywał, że lubił bić ludzi i chętnie się tym chwalił, mówił o tym, jak fajnie jest spuścić komuś wp...dol - powiedział portalowi dziennikbaltycki.pl mężczyzna z Oliwy, który utrzymuje, że Stefana W. zna od lat.
Podobną zdarzenie z rozbiciem na głowie butelki wspomina były znajomy Stefana W., do którego dotarł dziennikarz Piotr Mirowicz Polsat News.
- Wtedy, powiedzmy, może w jakiś sposób mnie to śmieszyło, ale 10 minut później ja miałem wbity nóż w prawą dłoń, którą opierałem się o blat, bo stwierdził, że chciał zobaczyć, jak to wygląda w rzeczywistości, jak się komuś wbije nóż w rękę - powiedział. Jak dodał, Stefan W. mógł mieć wówczas 15-16 lat.
- Lubił tzw. dziesiony: potrafił, idąc ulicą, zobaczyć kobietę odchodzącą od bankomatu albo wychodzącą z banku i wyrwać jej torebkę, czy na ulicy wyrwać komuś z ręki telefon komórkowy. Nie ukrywał, czym się zajmuje. Na forach w internecie chwalił się nawet, że obrobił bank i wyjeżdża na wakacje. Śmieszy mnie, że policja przy napadach na banki tak długo go rozpracowywała, kiedy wszyscy wokół wiedzieli. Wiem, że dostał łomot przy zatrzymaniu za tę sprawę. Później niejednokrotnie mówił: "pozabijałbym wszystkich, którzy mnie wpakowali do pierdla". On tego nie mówił "dla jaj", tylko na poważnie - relacjonował portalowi dziennikbaltycki.pl ich anonimowy informator.
"Rodzice i rodzeństwo są normalni"
Stefan W. jeszcze zanim zaczął napadać na banki miał nadużywać sterydów i narkotyków, głównie amfetaminy.
- Z tego co wiem, nigdy nigdzie nie pracował. Nie pochodzi z rodziny patologicznej. Rodzice i rodzeństwo są normalni. Najczęściej spotykało się go naćpanego albo pijanego w "siódemkach", czyli salonach gier z automatami. Szczególnie takim, który stał na pętli tramwajowej w Oliwie. Można powiedzieć, że on praktycznie tam mieszkał - cytuje portal anonimowego informatora.
Stefan W. mieszkał z rodziną w jednej z kamienic w Gdańsku. - Rodzina państwa W. wprowadziła się tutaj przed dziesięcioma, a może i nawet więcej laty - mówi jedna z sąsiadek.
Według sąsiadów matka Stefana W. była przedszkolanką, a ojciec prawdopodobnie nie pracował, być może był rencistą. Później zginął w wypadku samochodowym. Państwo W. mieli prawdopodobnie ośmioro dzieci - 2 córki i 6 synów.
Były znajomy Stefana W. w rozmowie z Polsat News powiedział, że największy problem z 27-latkiem miała jego rodzina. - Wynosił sprzęt elektroniczny z domu, zastawiał w lombardzie. Mama musiała ciężko na to pracować, odbierać [sprzęt - red.]- mówił.
Pieniądze "na taksówki, jedzenie i kasyno"
Podczas pierwszego napadu na bank Stefan W. ukradł 2,5 tys. zł. Drugi napadł przyniósł mu większy zysk - ok. 7 tys. zł. Stefan W. podczas trzeciego napadu na bank, nie tylko groził, ale też strzelił z broni hukowej. Miał wtedy zabrać ok. 4 tys. Do czwartego napadu Stefan W. wziął wspólnika, który miał na niego czekać w taksówce.
Ukradzione pieniądze wydawał - jak sam miał mówić - na "na taksówki, jedzenie i kasyno". Wybrał się też na wycieczkę do Warszawy, gdzie zatrzymał się w drogim hotelu oraz na kilkudniową wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie. - W Mariotcie będziemy sobie nocować, będziemy mieli spa, przegram połowę pieniędzy, a jak zabranie to obrabuję kolejny bank - miał chwalić się wówczas Stefan W. Tak relacjonował Polsat News jego były znajomy.
29 maja 2014 roku Stefan W. został skazany na karę pięciu lat i sześciu więzienia za cztery rozboje (w tym trzy z użyciem broni). Jego wspólnik dostał wyrok roku i 10 miesięcy pozbawienia wolności.
- Sprawca ataku na prezydenta Pawła Adamowicza był skazany za przestępstwa rozboju; trzykrotnie starał się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, za każdym razem spotkał się z negatywną odpowiedzią - poinformował w poniedziałek prokurator generalny Zbigniew Ziobro.
"Lubił przebierać się za policjanta"
W grudniu 2018 r. Stefan W. wyszedł na wolność. 13 stycznia wieczorem wdarł się na scenę podczas finału WOŚP w Gdańsku i zaatakował prezydenta Adamowicza raniąc go nożem.
Według ustaleń "Gazety Wyborczej" po ataku Stefan W. miał spędzić kilka godzin w asyście policji na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym z powodu ataku drgawkowego, którego miał doznać. - Miał też złamany nos i uraz ręki, obrażeń prawdopodobnie doznał jeszcze na scenie w chwili, gdy był obezwładniany, a być może także przy sprowadzaniu go z podestu - mówił "GW" jeden ze śledczych.
Stefan W. w szpitalu miał mówić lekarzom i policjantom, że nie wie, jaki jest dzień, nie pamięta swojego adresu, po czym stwierdził, że jest bezdomny. Mężczyzna nie był pod wpływem środków odurzających, był też trzeźwy. Po opatrzeniu został przewieziony do jednego z gdańskich szpitali psychiatrycznych.
Według informacji PAP na początku 2016 roku Stefan W. spędził około półtora miesiąca na oddziale psychiatrycznym aresztu śledczego.
Rozpoznano u niego schizofrenię. Zdaniem lekarzy doszło do remisji choroby, czyli przejściowego ustąpienia lub zahamowania objawów chorobowych. Do końca pobytu w więzieniu, do 8 grudnia 2018 roku, Stefan W. był pod stałą medyczną kontrolą.
Jak ustaliła "GW" Stefan W. już jako 14-nastolatek miał być leczony psychiatrycznie. Wspomina o tym również były znajomy Stefana W. w rozmowie z Polsat News. - Były z nim straszne problemy w szkole. Został skierowany do ośrodka leczenia, ale z tego, co pamiętam, nie leczył się chyba dłużej niż miesiąc, czy dwa - powiedział. - Niejednokrotnie opowiadał w towarzystwie, że chciałby być m.in. komendantem obozu koncentracyjnego, bo mógłby się na ludziach bezkarnie wyżywać - dodał.
"Emocje trudne do odczytania"
Według mec. Damiana Koniecznego, który jest obrońcą z urzędu Stefana W., jego klient złożył w prokuraturze obszerne wyjaśnienia, "aczkolwiek wyjaśnienia odnoszące się bardziej do jego historii życia, aniżeli do zdarzeń z dnia wczorajszego". - Odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące wczorajszego zdarzenia - powiedział mec. Konieczny dodając, że przesłuchanie trwało ok. 2,5 godziny.
- Nie przyznał się do winy, przy czym z uwagi na to, że nie odnosił się do zdarzeń z dnia wczorajszego, trudno tutaj jednoznacznie wskazać czy nie przyznaje się on do winy, czy do zaistnienia samego zderzenia - podkreślił obrońca.
Dodał, że W. w zasadzie mówił o swojej historii, (…) "głównie o odbywaniu kary pozbawienia wolności, której odbywanie zakończy nieco ponad miesiąc temu". Wyjaśnił, że mężczyzna wskazywał, iż w trakcie odbywania kary więzienia "doznawał krzywdy ze strony wymiaru sprawiedliwości szeroko pojętego".
Konieczny pytany o to, jak mężczyzna zareagował na informację o śmierci Pawła Adamowicza, powiedział, że "ze strony podejrzanego nie było żadnego komentarza". - Kontakt z panem podejrzanym jest obecnie dość utrudniony - podkreślił dodając, że "jest bardzo, bardzo spokojny w tym momencie i te emocje w jakimś sensie są dość trudne do odczytania"
Stefanowi W. grozi od 12 lat więzienia do dożywocia.
Komentarze