Dealer ukrył usterki używanego ferrari. Teraz ma zapłacić klientowi odszkodowanie: 5,8 mln dolarów
Hamid Adeli kupił używane Ferrari F430 z 2007 r. za 90 tys. dolarów u dealera w Arkansas. Nie odbierał auta osobiście, gdyż mieszka w odległej o ok. tysiąc km Wirginii. Formalności załatwiał przez telefon oraz mailowo. Auto miało być w nienagannym stanie technicznym, jednak kiedy już do niego trafiło okazało się, że pompa paliwowa przecieka, kolektor jest pęknięty i są problemy z zawieszeniem.
Sprawa Hamida Adeli ciągnie się od 2016 r. Transakcję zawarto bez obecności Adeli u Dealera, wszystko odbywało się za pośrednictwem telefonu, maili lub wideo czatu.
Samochód miał przejść kontrolę przedsprzedażną u innego z autoryzowanych Ferrari w Teksasie, ale klientowi nie powiedziano, że egzemplarz ma mnóstwo "nieujawnionych problemów".
Kiedy mieszkający w Waszyngtonie Adela odebrał samochód od razu zaczęły się problemy. Już pierwszego dnia w garażu poczuł intensywny zapach spalin. Oddał auto do lokalnego mechanika Ferrari, a tam sporządzono długą listę usterek.
Dealer: nie zrobiono nic złego
Dealer z Arkansas odmówił wypłaty rekompensaty za wykryte usterki. Zapewniał, że nie zrobiono nic złego, samochód przeszedł kontrolę przed sprzedażą, a Adeli zgodził się kupić samochód w takim stanie, w jakim do niego trafił. Hamid Adeli uważał jednak inaczej i skierował sprawę do sądu zarzucając sprzedawcy oszustwo i nieuczciwe praktyki handlowe.
Ława przysięgłych sądu w Teksasie, gdzie rozpatrywano sprawę, uznała z końcem grudnia, że to Adeli ma rację i kazała wypłacić na jego rzecz 6,8 tys. dolarów rekompensaty, 13,3 tys. dolarów na pokrycie szkód oraz 5,8 miliona dolarów odszkodowania za straty moralne.
Dealer zapowiedział odwołanie od wyroku uznając odszkodowanie za absurdalnie wysokie.