Kierowca nie wiedział, że ciągnie za sobą psa. Zwierzę nie przeżyło
Nie było świadomej próby uśmiercenia zwierzęcia, lecz splot nieszczęśliwych okoliczności - uznała białostocka prokuratura i umorzyła dochodzenie, w którym badała okoliczności śmierci psa przez kilka kilometrów ciągniętego na lince za samochodem. Postanowienie nie jest prawomocne.
Wśród zebranych w sprawie dowodów był m.in. miejski monitoring, wyniki eksperymentu procesowego, a nawet badanie wariografem. Ostatecznie prokuratura doszło do wniosku, że w działaniu właściciela psa i jednocześnie kierowcy nie było cech przestępstwa. - Czyli nie stwierdzono znamion czynu zabronionego - powiedział w środę szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ Maciej Płoński.
Do zdarzenia doszło w połowie października ubiegłego roku. Mężczyzna jadący nad ranem samochodem przez centrum Białegostoku ciągnął za autem psa na lince zaczepionej za obrożę. Linka, zaczepiona z drugiej strony o jakiś element pojazdu, w pewnym momencie urwała się i zwierzę pozostało na jezdni.
Pies nie przeżył. Policji udało się zatrzymać kierowcę, który okazał się właścicielem zwierzęcia. Jednak nie postawiła mu zarzutów, uznając, że był to nieszczęśliwy wypadek, a kierowca nie miał świadomości, że ciągnie psa za samochodem.
Badano m.in. miejski monitoring
Kiedy do sprawy włączyło się w charakterze pokrzywdzonego Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami (TOZ), zlecone zostały policji przez prokuraturę dodatkowe czynności. Chodziło m.in. o przeprowadzenie eksperymentu, który dałby odpowiedź na pytanie, czy możliwe jest, by kierowca nie zauważył, że ciągnie psa za samochodem.
Jak ustalono w postępowaniu, kierowca wyjeżdżał z posesji na obrzeżach miasta. Pies miał tam swój kojec, ale był też wypuszczany z niego, ale przed wyjściem z posesji, zabezpieczany linką. Jej długość była też tak dopasowana, by na przykład nie sięgał do wyjazdu z garaży. Domownicy przyznali, że zwierzę potrafiło też uciec z tego kojca. Na posesji były też inne zwierzęta: drugi pies, kilka kotów i kilkadziesiąt kur.
Prokurator Płoński powiedział, że w czasie oględzin samochodu zabezpieczono fragmenty włókien z linki w trzech miejscach samochodu: na haku holowniczym, koło rury wydechowej i na podwoziu, w okolicy łączenia stalowych elementów i sprężyny przy jednym z kół.
W sprawie badano miejski monitoring z trasy przejazdu kierowcy, przeprowadzono też eksperyment procesowy na posesji. - Wynikało z niego, że wersja podawana przez mężczyznę (że pies mógł przypadkowo zaczepić się linką o element samochodu i kierowca mógł tego nie widzieć - red.) jest możliwa - dodał prokurator Płoński.
Linka musiała zaplątać się w elementy auta
Wśród dowodów było też badanie wariografem, czyli wykrywaczem kłamstw. Tu biegły uznał, że odpowiedzi na zadawane pytania były zgodne z prawdą.
Po zebraniu wszystkich dowodów śledczy uznali, że pies zerwał się z uwięzi lub uciekł z kojca i najprawdopodobniej leżał pod lub przy samochodzie. Gdy mężczyzna wyjeżdżał z nieoświetlonej posesji, wykonując wcześniej manewr cofania i wykręcania, długa linka przyczepiona do obroży musiała zaplątać się w elementy auta. Gdy kierowca ruszył, nie zatrzymywał się ani nie wysiadał z auta (posesja nie ma zamykanej bramy wjazdowej), zanim nie dojechał do centrum Białymstoku i nie widział, że ciągnie za sobą zwierzę. W tej sytuacji prokuratura oceniła, że nie było umyślności działania i znamion przestępstwa.
Postanowienie nie jest prawomocne. Prezes białostockiego oddziału TOZ Anna Jaroszewicz powiedziała, że decyzja co do zażalenia zostanie podjęta po konsultacji z prawnikiem, po zapoznaniu się aktami sprawy i uzasadnieniem decyzji prokuratury.
Czytaj więcej
Komentarze