W kopalni w Karwinie trwa walka z pożarem. "Nie mogę mówić. Oni zabili mi syna"
- Stan zdrowia jednego z polskich górników pozostaje bez zmian. Drugi z rannych Polaków jest w lepszym stanie - informuje reporter Polsat News Maciej Stopczyk. - Nie mogę mówić. Oni zabili mi syna - mówiła matka jednej z ofiar katastrofy. W zamkniętej kopalni węgla kamiennego w Karwinie w Czechach w sobotę trwają próby ugaszenia pożaru, który w czwartek rozpoczął się od wybuch metanu.
- Lekarze ze Szpitala Uniwersyteckiego w Ostrawie bardzo ostrożnie wypowiadają się na temat stanu zdrowia górników. Rokowanie jest niepewne. Jeden z mężczyzn zaraz po wypadku trafił na stół operacyjny. W związku z urazami musiał zostać wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Lekarze określają jego stan jako krytyczny. Nawet 70 proc. powierzchni jego ciała możne być poparzona. Decydujące będą najbliższe dni - mówił reporter Polsat News Maciej Stopczyk.
Jak dodał, drugi z poszkodowanych mężczyzn jest w lepszy w stanie, jednak jego oparzenia są również poważne. - Mężczyzna jest przytomny. Lekarze informują, że znajduje się on w dobrym stanie psychicznym - powiedział reporter Polsat News.
- Potwierdzam, że pożary w kopalni są nadal aktywne; aby je wyeliminować, musimy dokończyć budowę tam - powiedział w sobotę po południu rzecznik kopalni w Karwinie Ivo Czelachovski.
"Nie chce mi się też wierzyć, że ratownicy nie potrafili dojść po nich"
Punktualnie w południe w sobotę w Czechach zawyły syreny. W ten sposób oddano hołd górnikom, którzy zginęli w czwartek w wybuchu metanu w kopalni CSM w Stonawie koło Karwiny. Dźwięk syren był słyszany również w rejonie zakładu górniczego, gdzie doszło do tragedii.
Syreny rozbrzmiewały przez ponad dwie minuty.
Ostatnio Czesi upamiętnili w ten sposób swoich żołnierzy, którzy zginęli w Afganistanie latem tego roku. Czeska telewizja publiczna pokazała w swoim materiale budynek kopalni, płonące przed nim znicze, a także siedzibę ambasady RP w Pradze.
W sobotę do kopalni przyjechali matka i ojciec jednego z górników z Gliwic, którego ciało wciąż pozostaje pod ziemią. Wyszli z niej z niewielkim czarnym workiem z rzeczami, który był opatrzony karteczką z nazwiskiem ich syna.
- Nie mogę mówić. Oni zabili mi syna; machlojki robią. Uznali go za zmarłego. Nie walczą o niego - mówiła kobieta, płacząc po synu, który pozostał na dole.
- Dobrze, że wzięła się za to prokuratura, bo nie wierzę w to, że stężenie metanu było takie, jak podawano. Tam musiała być "bomba" - wskazał ojciec jednego z górników Zbigniew Kaczmarek.
- Mówią, że wybuch był w ścianie, a mój syn był na przodku. Nie chce mi się też wierzyć, że (ratownicy) nie potrafili dojść po nich. 500 metrów mieli do przodka od ściany. Mogli coś zrobić. Jeśli pali się w ścianie, to ratuję tamtych ludzi - dodał.
Przy głównym wejściu do kopalni wciąż zapalane są nowe znicze. Ludzie przyjeżdżają z całej górniczej okolicy, także z Polski. Wśród nich był młody górnik, który w czwartek, gdy doszło do wybuchu, szykował się już do zjazdu na dół.
- Miałem zaszczyt z nimi pracować przez trzy lata. Współczuję bardzo ich rodzinom. Też jest mi ciężko, bo to były fajne chłopaki. Dobrzy pracownicy, porządni ludzie. Do teraz cały chodzę. Nie umiem się z tym pogodzić - mówił.
Pod kopalnię przyjechał też Jindrzich z Hluczina. Jak mówił, on sam nie ma nic wspólnego z górnictwem, ale pochodzi z regionu, w którym jest sporo kopalń. Rozmiar tragedii na tyle go przytłoczył, że postanowił przyjechać i zapalić znicz. - Dziś wszyscy jesteśmy wielką górniczą rodziną. To straszna tragedia, z którą trudno się pogodzić, szczególnie przed świętami - zauważył.
Pożar na głębokości 800 metrów
Ratownicy, pracujący w rejonie podziemnego pożaru 800 m pod ziemią w kopalni CSM w czeskiej Karwinie, zakończyli w sobotę budowę dwóch tam, które mają odciąć rejon pożaru od pozostałych wyrobisk. W niedzielę zamknięte zostaną dwie ostatnie tamy - tym samym rejon pożaru zostanie odizolowany.
Jak poinformował w sobotę rzecznik koncernu OKD, do którego należy kopalnia, Ivo Czelechovsky, po zamknięciu tam trzeba będzie odczekać co najmniej osiem godzin. W rejon pożaru nadal będzie zatłaczany azot - to tzw. gaz inertny, dzięki któremu zmniejszy się ilość tlenu w wyrobiskach, co w perspektywie przyczyni się do wygaśnięcia pożaru.
Sytuacja w objętym pożarem rejonie będzie monitorowana, zarówno pod kątem panującej tam temperatury, jak i składu atmosfery. Rzecznik powiedział, że wejście do otamowanego rejonu - w którym znajdują się ciała 12 ofiar tragedii, będzie możliwe dopiero wówczas, kiedy czeski urząd górniczy - na podstawie wyników pomiarów prowadzonych w odciętej strefie - wyda na to zgodę. Czelechovsky nie chciał spekulować, ile może potrwać wygaśnięcie pożaru oraz kiedy będzie możliwość wejścia w ten rejon po ciała nieżyjących górników.
W akcji ratowniczej pod ziemią bierze udział ok. 200 zmieniających się ratowników. Rzecznik poinformował, że podziemny pożar jest nadal aktywny, jednak udało się ustabilizować sytuację.
Rzecznik OKD: w kopalni CSM nie manipulowano odczytami stężenia metanu
- Mamy protokolarne potwierdzenie, że wszystkie mierniki stężenia metanu działały prawidłowo - powiedział w sobotę rzecznik koncernu OKD Ivo Czelechovsky i dodał, że także górnicy pracujący w kopalni od lat zaprzeczają, by fałszowano takie odczyty.
- To byłoby irracjonalne, żebyśmy sami stwarzali sytuację zagrożenia dla górników - mówił. Jego zdaniem, normy bezpieczeństwa obowiązujące w czeskich kopalniach należą do najbardziej surowych w Europie.
O tym, że w kopalni mogło dochodzić do fałszowania odczytów czujników metanu, mówili w piątek w polskich i czeskich mediach anonimowi górnicy.
Rzecznik Czeskiego Urzędu Górniczego Bohuslav Machek powiedział w piątek, że instytucja ta prowadzi wspólnie z policją śledztwo w sprawie wybuchu metanu i śmierci górników.
- Czynności śledcze w kopalni CSM w Karwinie będą możliwe dopiero po całkowitym ugaszeniu pożaru - powiedział. Jak dodał, inspektorzy już w czwartek zabezpieczyli dokumentację, zwracając szczególną uwagę na raporty dotyczące stężenia metanu.
Śledztwo w sprawie katastrofy wszczęła w piątek Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. - Wszczęliśmy śledztwo w związku z tym, że wiele ofiar pochodzi z terenu woj. śląskiego - wyjaśniła rzecznik prok. Joanna Smorczewska.
13 zabitych, 3 rannych
W katastrofie w kopalni CSM zginęło 13 górników - 12 polskich i jeden czeski. Pod ziemią są ciała 12 górników; zwłoki jednego górnika zostały wywiezione na powierzchnię już w czwartek. Dla uczczenia pamięci ofiar, w samo południe, przez 140 sekund, w całych Czechach będzie rozbrzmiewać dźwięk syren.
O takim uczczeniu pamięci zmarłych górników zdecydowali premier Czech Andrej Babisz i wicepremier, minister spraw wewnętrznych Jan Hamaczek wraz z Komendantem Głównym Straży Pożarnej Drahoslavem Rybou. Ostatnio syreny w Czechach uruchomiono dla uczczenia pamięci czeskich żołnierzy, którzy zginęli w Afganistanie.
Już w piątek wieczorem w Ostrawie, głównym mieście górniczego regionu Czech, zgasły lampy oświetlające wieżę ratusza oraz dawne instalacje przemysłowe w dzielnicy Vitkovice.
Żałoba narodowa
W niedzielę w konsulacie RP w Ostrawie zostanie wyłożona księga kondolencyjna. Będzie można do niej wpisywać się także 27 i 28 grudnia. Zdecydowała o tym ambasador RP w Czechach Barbara Ćwioro.
Wierni i hierarchowie postanowili, że w Wigilię w intencji ofiar katastrofy odprawione zostaną msze święte, m.in. w Stonawie, gminie gdzie znajduje się kopalnia CSM. Starosta gminy Ondrzej Feber zaapelował do mieszkańców całego regionu, by nie obchodzili świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku zbyt hucznie i zrezygnowali z petard i ogni sztucznych.
Czytaj więcej