Lekarze dawali dziecku mniej niż 1 proc. szans na przeżycie. Po siedmiu miesiącach wróciło do domu
- Powiedziano nam, że nasze dziecko nie będzie w stanie jeść, nie będzie rosnąć i jest za małe na przejście operacji. To był wyrok śmierci - powiedział stacji FOX 59 Daniel Breyts. Jego syn Rowan urodził się trzy miesiące przed terminem, a lekarze zdiagnozowali u niego martwicze zapalenie płuc. Gdy rodzice szykowali się na najgorsze, stan noworodka zaczął się stopniowo poprawiać.
Martwicze zapalenie płuc to najczęstsza choroba przewodu pokarmowego u noworodków, często wymagająca interwencji chirurgicznej. W większości przypadków istnieje możliwość jego całkowitego wyleczenia, jednak w przypadku Rowana stwierdzono, że jest on zbyt mały na operację.
Daniel Breyts wraz ze swoją partnerką Jess Novac po diagnozie postawionej przez lekarzy z Indiany w Stanach Zjednoczonych szykowali się na najgorsze. - Całowaliśmy nasze dziecko, płakaliśmy i mówiliśmy mu, jak bardzo je kochamy - powiedział lokalnemu oddziałowi stacji Fox News - FOX 59.
Ku zdziwieniu rodziców i lekarzy stan noworodka zamiast się pogarszać, zaczął się poprawiać. - Widzieliśmy jak nasze dziecko walczy o życie - powiedział ojciec dziecka.
"To prawdziwy cud"
Breyts wraz z żona zadecydowali wtedy, że oddadzą dziecko pod opiekę innej placówki. Leczenia podjął się szpital dziecięcy w Indianapolis, który poinformował, że istnieje możliwość transplantacji narządów.
Podczas operacji okazało się, że lekarze błędnie zdiagnozowali stan dziecka. - Lekarka, która prowadziła operacją powiedziała mi, że widzieli dużo żywego jelita, co było dokładnym przeciwieństwem tego co mówiono nam wcześniej - dodał Breyts.
Po siedmiu miesiącach spędzonych na oddziale intensywnej terapii, Rowan wrócił do domu rodziców. - W moim odczuciu to prawdziwy cud - zapewnia ojciec dziecka.
Czytaj więcej