Protest pracowników sądów przybiera na sile. "Studenci ściągani do protokołowania"
"Uważamy, że to Pan ponosi odpowiedzialność za obecną sytuację w sądownictwie, doprowadzenie do skrajnych reakcji pracowników. Apelujemy o niezwłoczne podjęcie dialogu i wprowadzenie rozwiązań systemowych" - napisała we wtorek do premiera "S" Pracowników Sądownictwa. To drugi dzień protestu pracowników sądów, którzy żądają podwyżek. Wg ministerstwa, protest nie jest masowy i nie paraliżuje pracy.
NSZZ "Solidarność" Pracowników Sądownictwa podkreśliła, że od wielu lat zwraca uwagę na "tragiczną sytuację płacową pracowników polskich sądów powszechnych".
"Niespotykana skala odejść z pracy"
"Gdy pełnił Pan funkcję Ministra Finansów informowaliśmy Pana o tym, że 95 proc. pracowników sądów, z wyłączeniem sędziów, asesorów, referendarzy i kuratorów sądowych zarabia mniej niż 2 853,95 zł netto, w tym 20 proc. otrzymuje wynagrodzenie zasadnicze maksymalnie do kwoty 1 808,10 zł netto. I tak: asystenci sędziów, którzy są wykwalifikowanymi prawnikami, osiągają wynagrodzenie zasadnicze na poziomie pomiędzy 1 808,88 zł a 2 853,96 zł netto, natomiast kwoty wynagrodzenia zasadniczego 1 808,10 zł netto nie przekracza 14 proc. urzędników sądowych oraz 90 proc. innych pracowników tzw. obsługi" - napisali m.in. związkowcy.
Podkreślili, że skutki braku waloryzacji i "nieadekwatność do poziomu zarobków w Polsce", są powodem odejść z pracy "na niespotykaną dotąd skalę".
"W latach 2014-2016 odeszło z sądów 17 tys. naszych koleżanek i kolegów, niebędących sędziami. W pierwszej połowie tego roku odeszło ich już ok. 3 tys. Proszę zwrócić uwagę, że dane te nie uwzględniają rozwiązań umów o pracę spowodowanych przejściem na emeryturę. Taka skala zjawiska, w naszym przekonaniu, poważnie zagraża sprawnemu funkcjonowaniu sądów powszechnych" - przekonuje "S".
Nie strajk, lecz ustawowa przerwa w pracy
"Przez 12 lat moje wynagrodzenie nie wzrasta"; "To co podaje ministerstwo to jest 40 złotych, to nie jest podwyżka"; "Od 1999 roku nie ma żadnych podwyżek, my mamy 3100 brutto, to mniej niż średnia krajowa" – mówili reporterowi Polsat News pracownicy sądu w Gdańsku, którzy opuścili na piętnaście minut budynek sądu, aby zamanifestować swoje niezadowolenie.
Jak sami przekonują ta forma manifestacji "to nie strajk, ani protest, tylko ustawowa przerwa w pracy".
Z powodu braku pracowników już w poniedziałek w wielu sądach zdejmowano sprawy z wokand. W jednym z warszawskich sądów rejonowych do pracy nie przyszło dziewięćdziesiąt siedem osób, a w sądzie okręgowym we Wrocławiu sto sześćdziesiąt sześć.
"Protest nie jest masowy"
Wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik powiedział, że rozmawiał z dyrektorami sądów wszystkich apelacji.
- Na pewno protest nie ma charakteru masowego. Są apelacje, gdzie w ogóle nie ma żadnego protestu i są też apelacje, gdzie absencja chorobowa jest znacznie wyższa, ale nieprawdą jest jakoby był sparaliżowany wymiar sprawiedliwości - podkreślił. Ocenił też, że "tego rodzaju protest nie jest żadną drogą do rozwiązania problemu płacowego".
- Szanuję formę protestu niektórych pracowników wymiaru sprawiedliwości polegającą na tym, że w 15-minutowych przerwach wychodzą oni przed sąd i protestują, pokazują swe postulaty. To nie jest dla mnie obojętne. Ale nie mogę zrozumieć, że ktoś może wziąć zwolnienie chorobowe, kiedy nie jest chory - zaznaczył wiceminister.
Wójcik przypomniał, że od kilku miesięcy "funkcjonuje zespół, który ma za zadanie wypracować nowe rozwiązania dotyczące pracowników sądów i już kilka tygodni temu było zaplanowane jego spotkanie na najbliższy poniedziałek 17 grudnia".
"W normalnym rytmie pracujemy. Ponadto ja się spotykam ze związkami zawodowymi co jakiś czas i rozmawiamy. To nie jest tak, że nie ma żadnego dialogu. Są protokoły z tych spotkań" - zaznaczył wiceminister.
"Są sądy w Polsce, gdzie są dwie, trzy osoby"
Iwona Nałęcz-Idzikowska przewodnicząca Krajowej Rady Związku Zawodowego Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości RP poinformowała, że protest trwa.
- Z informacji, jakie uzyskujemy z całej Polski, pracownicy nadal przebywają na zwolnieniach - powiedziała.
- U nas w sądzie nie ma w tej chwili 80 proc. obsady. Są sądy w Polsce, gdzie są dwie, trzy osoby w sądzie. Jest Lublin, gdzie nie odbywają się w ogóle rozprawy i posiedzenia. Mam informację, że w Sądzie Rejonowym Lublin-Zachód są ściągani studenci z jakiejś uczelni do protokołowania - powiedziała Nałęcz-Idzikowska.
Zaznaczyła przy tym, że to nie związki są organizatorem tego protestu, ponieważ jest to forma zabroniona przez prawo. "To jest akcja oddolna z portali społecznościowych" - podkreśliła.
"Ziobro nie odpowiada"
Nałęcz-Idzikowska przypomniała także, że w ubiegły wtorek do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry zostało wysłane pismo z prośba o ustalenie terminu spotkania i rozmów z przedstawicielami pracowników sądów. Jak dodała, pismo to pozostało bez odpowiedzi, dlatego we wtorek w kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego i w sekretariacie ministra Ziobry złożone zostały kolejne pisma w tej sprawie.
Pracownicy sądów domagają się w nich wyznaczenia do 15 grudnia terminu rozmów ze związkami. W razie braku reakcji ze strony resortu, zapowiadają akcję protestacyjną.
"W przypadku braku odpowiedzi informujemy, że będziemy zmuszeni podjąć kroki przewidziane prawem zmierzające do wprowadzenia akcji protestacyjnej, mającej na celu uświadomienie społeczeństwa o dramatycznej sytuacji pracowników sądów" - napisały ogólnokrajowe organizacje reprezentujące pracowników wymiaru sprawiedliwości. Sygnatariuszami pisma są m.in. członkowie Forum Związków Zawodowych jak Związek Zawodowy ADREM, Związek Zawodowy Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości RP i pracownicy sądów okręgu piotrowskiego.
Poparcie dla postulatów płacowych "wszystkich pracowników sądów powszechnych i administracyjnych" wyrazili we wspólnym oświadczeniu przedstawiciele stowarzyszeń sędziowskich: "Iustitia", "Themis", Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Sędziów Sądów Administracyjnych, Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce i Forum Współpracy Sędziów.
Czytaj więcej