Lech Wałęsa podtrzymuje tezę o odpowiedzialności braci Kaczyńskich za katastrofę smoleńską
Były prezydent powiedział, że zarzutów było pięć i tylko w jednym przypadku przegrał. "Jest 4 do 1" - stwierdził. Mimo, że ma przeprosić za słowa o odpowiedzialności za lądowanie w Smoleńsku, powtarza zarzut i twierdzi, że "kapitanowie, którzy jeździli z prezydentem" za każdym razem pytali: "panie prezydencie, co robimy". - Sąd chce taśmy, a ja jej nie mam, bo ich nie nagrywałem - powiedział.
- Wyrok sądu jest jeszcze nieprawomocny. Było tam pięć zarzutów. Trzy duże, a dwa mniejsze. Gdybyśmy oceniali w taki sposób, to jest 4 do 1. Tylko jedna sprawa, a reszta została odrzucona - powiedział Lech Wałęsa na spotkaniu z dziennikarzami, które miało miejsce w czwartek wieczorem w Gdańsku.
Dowód ma ten, kto ma taśmę
- Z tym, co wydaje się, że przegrałem, to mam wielką prośbę, dlatego, że sąd nie dopatruje się prawdy lub kłamstwa, tylko dowodów. W tej sprawie smoleńskiej dowód to ma ten, kto ma taśmę z rozmów. No to ja nie mogę mieć dowodów. Są pośrednie dowody i możecie pomóc mi i prawdzie - powiedział do dziennikarzy Wałęsa.
- Powinniście zapytać wszystkich kapitanów pilotów, którzy jeździli z prezydentem. Ja pytałem. Wszyscy odpowiadają, że zawsze, kiedy była skomplikowana sytuacja kapitan szedł do prezydenta i mówił "panie prezydencie, taka i taka sytuacja jest, co robimy". Wszyscy potwierdzili. To trzeba by sprawdzić, czy to jest regulaminowy obowiązek, czy zwyczajowy. Ale każdy z tych musi zapytać, w Smoleńsku czy pod Smoleńskiem musiało być podobnie - powiedział Wałęsa.
- Dlatego pytanie jest, kto podjął fatalną decyzję. Ja byłem przekonany, że Jarosław [Kaczyński - red.], a Jarosław spycha w tym rozumowaniu decyzję na Lecha, a więc obciąża brata swojego, że to on podjął fatalną decyzję, nie przeszkodził w katastrofie, do której zmierzano - stwierdził Wałęsa.
- Zapytajcie wszystkich kapitanów samolotów jeżdżących z prezydentem i oni wam powiedzą jaka jest prawda - stwierdził były prezydent.
Wałęsa: "Nie każdą prawdę można udowodnić"
Zapytany o to czy przekroczył granice wolności słowa stwierdził, że wszystko co powiedział polega na prawdzie, ale "nie wszystko, co jest prawdą można udowodnić".
- Sądziłem kiedyś, że sąd to jest po to, żeby stwierdzać: prawdę, kłamstwa. A tu się okazuje, że sąd chce oczywistych dowodów. W tej koncepcji trudno jest cokolwiek udowodnić, przecież ja ich nie nagrywałem - powiedział Wałęsa. - Ja nie mam taśmy, a tu tylko taśma by coś zrobiła - dodał.
- Będziemy się dowoływać - powiedział Wałęsa zapytany o to, czy przeprosi Kaczyńskiego. Dziennikarzom powiedział, że gdy ustalą prawdę, o której wspominał, wtedy udowodnimy sądowi, że wtedy było jak zawsze i popełnił błąd Lech Kaczyński, albo nakłonił go do tego Jarosław Kaczyńskie".
Jak stwierdził Wałęsa finał sprawy może mieć miejsce przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.
Gdański sąd nakazuje przeproszenie Kaczyńskiego
Gdański sąd nakazał byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie przeproszenie Jarosława Kaczyńskiego za wypowiedzi i wpisy sugerujące, że to prezes PiS jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską Słowami, że to Jarosław Kaczyński mimo złej pogody nakazał lądowanie polskiej delegacji w Smoleńsku 10 kwietnia 2019 roku, a następnie zrzucał odpowiedzialność na inne osoby, sąd uznał za "naruszenie dobrego imienia i godności osobistej prezes PiS".
Wałęsa w osobnym oświadczeniu na Facebooku ma przeprosić za wpis opublikowany na swoim profilu z 2016 r., w którym nazywa Kaczyńskiego "smoleńskim mordercą 95 niewinnych osób".
Kaczyński chciał też, aby Wałęsa przeprosił go za słowa o jego zdrowiu psychicznym i że wydał polecenie "wrobienia" byłego prezydenta we współpracę z bezpieką PRL. Sąd pozew w tym zakresie oddalił.
Lech Wałęsa ma opublikować przeprosiny na Facebooku, w radiu TOK FM, tygodniku "Newsweek Polska" i na portalu gazeta.pl.
Wyrok jest nieprawomocny.
Czytaj więcej