"Wziąć raka jak przeciwnika". Wicemistrzyni świata w szermierce o swojej walce z chorobą

Polska
"Wziąć raka jak przeciwnika". Wicemistrzyni świata w szermierce o swojej walce z chorobą
archiwum prywatne, PAP

- Wiedziałam, że to trudna choroba i nie trzeba sobie za dużo wyobrażać. Tąpnęło mną strasznie i dopóki sama nie wiedziałam, z czym walczę, polało się morze łez. Im dłużej poznawałam przeciwnika, tym lepiej to znosiłam - mówi Magdalena Piekarska, wicemistrzyni świata i mistrzyni Europy w szermierce. Bez rozgłosu, z pomocą rodziny pokonała nowotwór. Teraz zachęca innych do regularnych badań.

Przemysław Iwańczyk: Nie będziemy rozmawiali o sporcie.

 

Magdalena Piekarska: Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę.

 

Chodzi o Twoje wyznanie w mediach społecznościowych.

 

Tak. Dlatego porozmawiamy o mojej chorobie, z którą udało mi się wygrać. Dopadła mnie ziarnica, nazywana chłoniakiem Hodgkina. Już po wszystkim opowiedziałam swoją historię na Facebooku. Wiedziałam, że jeśli podzielę się nią publicznie, padną propozycje rozmów, więc jestem otwarta i gotowa. Powodem, dla którego ujawniłam się z swoją chorobą, jest apel do ludzi, by się badali. Jestem najlepszym przykładem tego, że jeśli choroba zostanie wcześnie wykryta, jest duża szansa na wyleczenie.

 

Zastanawia mnie, jak to możliwe, że poza urazami mechanicznymi, choroby dotykają także sportowców. Jesteście wytrenowani, pod stałą kontrolą lekarzy. Często się badacie, wydaje się, że jesteście niezłomni, żadnej chorobie się nie kłaniacie.

 

W ogóle jest tak, że dopóki coś nas nie dotknie, wydaje nam się, że to niemożliwe. Moja historia pokazuje, że sportowcy to nie nadludzie, nie żyjemy na innej planecie i mamy takie same problemy, a w tym przypadku choroby. Jak się okazało, jestem obciążona genetycznie. Wewnętrznie zawsze bałam się różnych chorób, więc wyniki nawet lekko odbiegające od normy powodowały, że wymyślałam sobie różne rzeczy, z czego inni trochę się śmiali. Uważam jednak, że lepiej być nieco przewrażliwionym...

Zaczęło mnie niepokoić, że coś stoi mi w przełyku. Czas był kluczowy. Już pod koniec zeszłego roku nawet tata mi powiedział, że wyglądam na chorą, ale zbagatelizowałam to będąc świeżo po badaniach krwi. Już po Nowym Roku zgłosiłam się do lekarza, wyszło, że nawet jeśli badania krwi są całkiem prawidłowe, nic to nie oznacza. Okazało się, że jestem chora.

 

Na czym polega ta choroba?

 

Nowotwór krwi.

 

A jaki to ma związek z przełykiem?

 

Żaden, ale generalnie objawy chłoniaka Hodgkina są podobne do przeziębienia. To był jakiś znak, moje szczęście w nieszczęściu, że choroba dała o sobie znać.

 

Ale są też inne objawy?

 

Tak. Po prostu można czuć przeziębienie. Wcześniej na chwilę opadłam z sił, ale nie wiązałam tego z chorobą. Zrzucałam to na jesień i przetrenowanie. Poza tym nie miałam żadnych innych objawów, normalnie trenowałam w tym okresie. Na pierwszym USG piersi się dowiedziałam, że nie wiadomo co mi jest, ale już na tomografii od razu wyszło, że jest to albo chłoniak Hodgkina albo grasiczak, bo to są dwie choroby, które niosą za sobą zmiany także w śródpiersiu.

  

Jak podeszłaś do walki?

Wiedziałam, że to trudna choroba i nie trzeba sobie za dużo wyobrażać. Tąpnęło mną strasznie i dopóki sama nie wiedziałam, z czym walczę, polało się morze łez. Im dłużej poznawałam przeciwnika, tym lepiej to znosiłam. Etap, kiedy dostałam mocno w twarz, nie był długi.

 

Próbowałaś szukać wiedzy na temat tej choroby? Człowiek, co naturalne, zaczyna w takiej sytuacji szperać w Internecie i różnych źródłach, co raczej nie jest budujące.

 

Na szczęście tego nie zrobiłam. Do momentu, gdy wydawało się, że to tylko kwestia przełyku, przejrzałam cały Internet i zdiagnozowałam sobie tą chorobę sama, bo wszystkie objawy mi się zgadzały. Kiedy wylądowałam już w szpitalu i wiedziałam, że z czym mamy do czynienia, trafiłam na wspaniałą panią doktor w szpitalu MSWiA, Ewę Szcześniak. Od razu powiedziała, żebym nie przeglądała Internetu, bo według tego źródła powinnam umrzeć na drugi dzień. To po prostu nie miało sensu. Przez całą chorobę miałam tylko jeden moment, gdy zajrzałam do Internetu, ale dotyczyło to tylko objawów związanych z chemioterapią. Także dzielnie się trzymałam.

Jedyną osobą, która czytała na ten temat, był mój tata, ale zapewniał mnie, że nie są to fora pseudomedyczne tylko z lepszą wiedzą. Przeczytał, że jest to wyleczalne, a wyleczalność jest całkiem wysoka, zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze i wiedziałam, że nie są to zwykłe słowa otuchy, tylko faktycznie mają one swoją moc. Przez cały okres choroby chciałam wiedzieć tylko to, co muszę. Nie chciałam poznawać cudzych historii, nie chciałam wiedzieć, jak u innych przebiegała choroba, podpierałam się tylko wiedzą medyczną uzyskaną od lekarzy, a wszystkie sygnały, nawet te negatywne, starałam się ignorować i skupić na celu, jakim była wygrana.

Zanim zrobiłam wszystkie potrzebne badania, trochę to trwało. Finalnie zaczęłam leczenie w drugiej połowie lutego. Każdy organizm jest inny, więc nie da się przewidzieć wszystkiego, ale wiedziałam, że to nie będzie jakaś trudna przeprawa. Oczywiście były trudne momenty. Takim najważniejszym był ten, kiedy zaczęły wypadać mi włosy.

 

Ty, mistrzyni Europy, wicemistrzyni świata, stanęłaś przed najważniejszą walką.

 

Tak. To przed walką o życie. Jednym z powodów, dla których nie powiedziałam o swojej chorobie w trakcie leczenia, było to, że nie potrzebowałam litości, ani wsparcia szerszego grona. Nie szukałam taniej sensacji. Ma to związek ze sportem. Wiedziałam, że poradzę sobie z tym sama. Cieszyłam się, że padło na mnie, a nie kogokolwiek, kto by tego nie dźwignął, np. kogoś z mojej rodziny.

 

Jak to?

 

Wiem jak to brzmi. Nie pytałam “dlaczego ja”? Pierwsze moje myśli: co z kredytem i mieszkaniem. Bardzo prozaiczne i proste rzeczy. Odwołałam remont mieszkania, moja mama powiedziała, że jestem niepoważna i traktuję to tak, jakbym miała zaraz odchodzić z tego świata. Dopiero potem podeszłam do tego, jak do kontuzji czy grypy. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale uważam, że każdy przeżywa chorobę na swój sposób. Sport i 20 lat życia w rygorze, planowania pewnych rzeczy, operacji (jestem po artroskopii kolana) nauczyło mnie innego podejścia. Na pewno było mi łatwiej, bo wiedziałam, że moja choroba jest wyleczalna. Najważniejsze było wsparcie rodziny, narzeczonego, rodziców, przyjaciółek. Oni jeździli ze mną po szpitalach i wiedziałam, że sobie z tym poradzę. Najbardziej w tym wszystkim szkoda mi było mojej mamy. To twarda kobieta, która dużo przeszła w swoim życiu, ale to przede wszystkim serce matki. Bardzo ją bolało, gdyby mogła - jak sama mówiła – wolałaby sama zachorować, byle dziecko nie cierpiało. Najbardziej się martwiłam o bliskich, żeby to dźwignęli. Wydaje mi się, że to mój narzeczony miał większy problem z pożegnaniem się z moimi włosami niż ja sama.

 

Mam taki charakter i zawsze byłam twardą dziewczyną, mam twardy organizm. Przez całe życie nie imały się mnie różne choroby, grypy czy anginy, gdzieś tam miałam zapalenie płuc, a w dorosłym życiu krztusiec, ale generalnie nie chorowałam, więc organizm był na tyle silny, aby radzić sobie nawet z najgorszą chorobą. Były gorsze momenty, ale patrząc z perspektywy czasu naprawdę nie mam na co narzekać. Miałam dużo szczęścia w całym tym nieszczęściu od samego początku.

 

Na ile pomogło Ci to, że jesteś sportsmenką?

 

Uprawiam sport walki. Z założenia muszę być dziewczyną z pazurem, nie mogło być inaczej.

 

Życie sportowca składa się także na okres przedstartowy czyli przygotowanie do zawodów, określenie celów. To jest metodyczna robota, która daje tyle, ile sami w to włożymy. Podobnie postępowałaś z chorobą?

 

Dokładnie tak do tego podeszłam. Dla mnie to była walka, po prostu. Lekarz był trenerem, ustalił mi plan treningów, który realizowałam co dwa tygodnie. Teraz o wiele łatwiej mi o tym mówić.

 

Sportowiec lubi kwestionować to, co trener narzuca. Znając swój organizm próbowałaś nieco podpowiadać lekarzom?

 

Nie, ale próbowałam uświadomić pani doktor, że jestem sportowcem i że wszystko, o czym ona do mnie mówi, że np. będzie bolało, nie robi na mnie wrażenia. Przeżyłam tyle kontuzji, miałam naderwany mięsień w przywodzicielu, a zdobyłyśmy wtedy wicemistrzostwo świata, i nigdy nie skarżyłam się na ból. To, o czym mówiła do mnie pani doktor, w ogóle nie przerażało, a w odpowiedzi słyszałam, żebym nie robiła z siebie nadczłowieka i lepiej być w grupie. Uważam zupełnie co innego. Nie grupa, a bycie sportowcem ułatwiło mi przejście przez chorobę.

 

Jesteś twardzielką, zawodową żołnierką. To też doświadczenie, które pomagało w tym wszystkim?

 

Pewnie, że tak. Żołnierz jest szkolony po to, aby zwyciężać. Moja przygoda ze sportem jest dłuższa niż związana z wojskiem, od 20 lat uczę się wygrywać, jak sobie radzić z porażkami, jak wyciągać wnioski i podchodzić do trudnych zadań.

 

Jaki to było z Twoimi włosami? Zawsze miałaś długie blond loki.

 

Smutny moment. Jeden z nielicznych dni, które były gorsze. Wiedziałam od początku, że włosy mi wypadną, tylko nie zdawałam sobie sprawy kiedy. To też było szczęście w nieszczęściu, bo słyszałam historie, gdzie dziewczynom włosy wypadały od razu. U mnie włosy wypadały stopniowo i nie okazałam się twardzielką, bo nie ogoliłam głowy od razu. Najgorszy był dzień, w którym to się zaczęło. Gdzieś po dwóch-trzech cyklach chemioterapii.

Mam 192 centymetry wzrostu, więc kiedy założyłam czapkę ludzie mylili mnie z mężczyzną, a jedna starsza pani nawet wystraszyła się, że pomyliła toalety, kiedy weszłam do damskiej.

 

Cała rozmowa z Magdaleną Piekarską dostępna na polsatsport.pl.

Przemysław Iwańczyk polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie