Zginął podczas ćwiczeń strażaków. Jednostka ukrywała prawdę
Skandal w komendzie straży pożarnej w Kętrzynie. 14 czerwca podczas ćwiczeń na terenie jednostki śmiertelnemu wypadkowi uległ 23-letni strażak Maciej Ciunowicz. Prawda o wypadku przez długi czas była ukrywana przed rodziną i policją. Jak się okazało, pan Maciej zginął w wyniku skoku na skokochron, co jest zakazane.
14 czerwca tego roku zorganizowano tam szkolenie, które miało obejmować tylko rozkładanie i składanie skokochronu - urządzenia służącego do amortyzacji skoków z wysokości. Niestety podczas ćwiczeń doszło do tragedii. Ciężko ranny został 23-letni strażak Maciej Ciunowicz.
Zmarł po miesiącu
- Wypadek był około godziny 10:30, a przed 14 trafił na blok operacyjny. To jest dużo czasu, który przy urazie czaszkowo-mózgowym jest bardzo ważny. Brat miał pękniętą czaszkę w połowie, wylew lewej półkuli, był pod respiratorem – wspomina w rozmowie z reporterem "Interwencji" Justyna Roczeń, siostra strażaka.
- Narzeczony przebywał przez miesiąc w szpitalu. 14 czerwca był wypadek, a 14 lipca o 8:48 zmarł – dodaje Elżbieta Wolak, jego narzeczona.
Rodzina przeżyła kolejny szok, kiedy poznała oficjalne przyczyny tragedii. Nie wierzyła w wersję przekazywaną przez dowódcę zmiany, jak i pozostałych strażaków, którzy poinformowali policjantów, że podczas przerwy w ćwiczeniach pan Maciej... zasłabł.
- To była informacja, że brat przewrócił się, stracił przytomność, miał tętniaka w głowie i uderzył głową o butlę z tlenem, a ona przygniotła mu głowę. Od początku informacja, że przewrócił się, była nierealna. Takich obrażeń nie mają ludzie, którzy się potkną i przewrócą. Brat powinien być jak najszybciej operowany, a mimo to lekarze nie uzyskali od strażaków informacji, która była prawdziwa i neurochirurg szukała tętniaka tracąc czas – opowiada Justyna Roczeń, siostra Macieja Ciunowicza.
"Nigdy nie skaczemy na skokochron, to jest zabronione"
Okazało się, że przyczyny wypadku chciano zatuszować. Tylko dzięki determinacji narzeczonej oraz siostry pana Macieja udało się odkryć prawdę.
- Sami ustaliliśmy, że tego dnia odbywały się skoki na skokochronie. Najpierw były z podnośnika samochodu, a potem z dachu garażu. Nie było żadnego zabezpieczenia, nic na głowie. On upadając na skokochron prawdopodobnie uderzył głową w butlę, która służy do napełniania skokochronu – mówią siostra i narzeczona pana Macieja.
- Strażacy powinni ćwiczyć, potrafić uruchomić skokochron w parę chwil. Ale nigdy nie skaczemy na skokochron, to jest zabronione. To stwarza zagrożenie, jest ostatecznością – tłumaczy Andrzej Abako, prezes międzygminnego związku OSP w Dobrym Mieście.
Pan Maciej od 18. roku życia służył w OSP w Dobrym Mieście na Warmii, gdzie mieszkał. Później w państwowej straży w Kętrzynie. Codziennie dojeżdżał prawie 80 kilometrów, tylko po to, aby móc pomagać ludziom.
- Straż była jego życiem. Mówił, że kocha straż tak samo jak mnie. Specjalnie poszedł na studia, został ratownikiem, aby być w straży – opowiada narzeczona Elżbieta Wolak.
- Maciek miał założyć rodzinę, było wszystko przygotowane do ślubu, ale zdarzyła się rzecz, która nie powinna się zdarzyć w Państwowej Straży Pożarnej. Ci, którzy sprawowali nadzór w tym dniu nad strażakami, w całej rozciągłości ponoszą odpowiedzialność za to, co się stało – uważa Andrzej Abako, prezes międzygminnego związku OSP w Dobrym Mieście.
"Oddaliśmy do straży młodego, zdrowego człowieka, a zwrócono nam go w trumnie"
- W momencie, kiedy doszło do tego zdarzenia, komendant powiatowy znajdował się w drodze na odprawę do Olsztyna, zastępcy komendanta nie ma, wówczas też był wakat, a dowódca jednostki był na urlopie tacierzyńskim – informuje Rafał Melnyk z Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie.
Dowódca zmiany Marcin L., który odpowiadał za zorganizowanie ćwiczeń, nie został zwolniony dyscyplinarnie. Przeszedł na emeryturę. Jako jedyny usłyszał prokuratorskie zarzuty. Pozostali strażacy, którzy usiłowali zataić sprawę, pracują nadal. Postępowanie dyscyplinarne od miesięcy prowadzi też straż pożarna. Rodzina pana Macieja domaga się ukarania wszystkich winnych tragedii.
- Prokurator przedstawił Marcinowi L., dowódcy zmiany z tego okresu, 3 zarzuty: umyślnego niedopełnienia obowiązku w związku z wypadkiem przy pracy i nieumyślnym spowodowaniem śmierci. Drugi zarzut dotyczy nakłaniania kilku strażaków do składania fałszywych zeznań, a trzeci - złożenia fałszywych wyjaśnień. Mężczyzna nie przyznał się do winy – informuje Krzysztof Stodolny z Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.
- My oddaliśmy do straży młodego, zdrowego człowieka, a zwrócono nam go w trumnie. Brat miał trudny zawód, liczyliśmy się z tym każdego dnia, że może mu coś się stać, ale nie w taki sposób – podsumowuje Justyna Roczeń.
Czytaj więcej
Komentarze