Zabił cztery osoby, ciał nie odnaleziono. Dożywocie w głośnej sprawie
W piątek Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał w mocy wyrok skazujący Mariusza B. na dożywocie za zabicie czterech osób. Skazany w poszlakowym procesie będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie dopiero po 40 latach spędzonych w więzieniu.
Apelacje w tej sprawie złożył obrońca Mariusza B., zarzucając sądowi pierwszej instancji błędne ustalenia faktyczne prowadzące do wydania błędnego wyroku. Obrońca Krzysztofa R. oskarżonego m.in. o pomoc Mariuszowi B. oczekiwał uniewinnienia swojego klienta. Prokurator zaś sprzeciwiał się wyłącznie jednemu punktowi wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie, który uniewinniał Krzysztofa R. od jednego z wielu zarzucanych mu czynów. Wszystkie te apelacje zostały oddalone.
Sędzia Dorota Radlińska z Sądu Apelacyjnego w Warszawie powiedziała, że Sąd Okręgowy w Warszawie "podszedł do analizy materiału dowodowego z wyjątkową skrupulatnością, czemu dał wyraz w pisemnym uzasadnieniu wyroku".
Zdaniem policji i sądu "prowadził grę"
Sędzia odparła argumenty obrony, w których ta zarzucała, że sąd uznał winę oskarżonych opierając się wybiórczo na treści wyjaśnień z 2009 roku. 15 września Mariusz B. przyznał się do czterech zabójstw, opisał motywy i sposób, w jaki pozbawiał ofiary życia, a następnie te wyjaśnienia odwołał. Twierdził, że wymuszono je torturami.
- Oskarżony ma prawo zmieniać wyjaśnienia bez żadnych konsekwencji. Sąd musi je weryfikować. Sąd okręgowy bardzo wnikliwie przeanalizował wszystkie wyjaśnienia złożone przez oskarżonych - powiedziała sędzia Radlińska. Dodała, że na żadnym z przesłuchań zarejestrowanym na wideo nie widać u oskarżonych obrażeń ciała, które mogłyby być efektem tortur. Po Mariuszu B. nie widać także, żeby był zestresowany. - Funkcjonariusze uważali, że prowadzi z nimi pewną grę. Sąd odniósł podobne wrażenie - powiedziała Radlińska.
Oddalając apelacje stron, Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał w mocy wyrok z czerwca ubiegłego roku, skazujący Mariusza B. na dożywocie.
"Rozsmakował się w tym, co robił"
Sędzia Igor Tuleya z Sądu Okręgowego w Warszawie w wydanym wyroku, który został utrzymany w mocy zastrzegł, że B. nie może ubiegać się o zwolnienie wcześniej niż po 40 latach odbywania kary. B. pozbawiono w nim praw publicznych na 10 lat i orzeczono zapłatę po 25 tysięcy złotych zadośćuczynienia dla trojga bliskich ofiar.
Sędzia Tuleya wydając wyrok mówił, że "oskarżony rozsmakował się w tym, co robił". Dodał, że "mamy do czynienia z osobą, która całkowicie lekceważy obowiązujący porządek prawny i moralny, nie dostrzega w ludzkim życiu jakiejkolwiek wartości; nic nie wskazuje na wyrzuty sumienia".
Krzysztof R. został skazany na 6 lat więzienia. Większość kary ma już za sobą, bo do 2016 roku przebywał w areszcie śledczym.
Sprawa Mariusza B. i zarzucanych mu zabójstw to jedna z najbardziej intrygujących spraw kryminalnych we współczesnej Warszawie. Ciał ofiar do dziś nie odnaleziono. Mariusza B. został skazany za zamordowanie czterech osób: męża oraz nastoletnią córkę swej kochanki (w 2006 r.), mężczyznę, który uczęszczał z jego kochanką na kurs tańca (w 2007 r.) oraz księdza (w 2008 r.), który miał molestować go w dzieciństwie.
Nie znaleziono ciał, jest zapach skazanego
Wśród dowodów, które wskazywały jego sprawstwo znalazły się m.in. bilingi połączeń telefonicznych, zapisy monitoringu, zeznania przyjaciół oraz rodzin pokrzywdzonych, opinie biegłych z zakresu psychologii, a także osmologii - która wykazała obecność zapachu B. w porzuconym przy ulicy samochodzie zamordowanego księdza.
Prokurator Przemysław Nowak żądając dla B. dożywocia zauważył, że sprawa jest o tyle nietypowa, że "fałszywego alibi oskarżonemu dostarcza matka i żona ofiar", z którą B. miał romans. Co więcej, kobieta w procesie przed Sądem Okręgowym w Warszawie występowała jako oskarżyciel posiłkowy.
Mariusz B. poznał małżeństwo Małgorzatę i Zbigniewa D. w parafii, w której służył jako ministrant i jeszcze jako nastolatek zamieszkał z nimi pod jednym dachem. Sąd ustalił, że "doszło do swoistego trójkąta", co spowodowało, że kobieta odeszła od męża, zamieszkała z B. i urodziła mu córkę.
W kwietniu 2006 r. Mariusz B. uprowadził Zbigniewa D. i zmusił go do podpisania wartej 2 mln zł polisy ubezpieczeniowej na rzecz żony.
Kilka dni później miał ponownie uprowadzić D. i jego 18-letnią córkę Aleksandrę, których udusił na działce w okolicach Pułtuska. Motywem zbrodni miało być "skumulowanie się negatywnych emocji B. wobec patologicznego układu" między nim a małżeństwem D. Aleksandra mogła paść ofiarą mordu, bo weszła w konflikt z matką.
"Ponadprzeciętna inteligencja"
Z kolei 55-letni Henryk S. zginął, bo B. był zazdrosny i "odczuwał zagrożenie" z powodu wspólnych tańców ofiary z Małgorzatą D., a ponadto liczył na zdobycie jego pieniędzy. Zmusił on S. przed śmiercią do podania numerów PIN do kart bankomatowych oraz próbował wyłudzić od jego rodziny 50 tys. zł.
Według sądu zabójstwo ks. Piotra S. nastąpiło zaś z motywacji "odwetu za wykorzystanie seksualne".
Biegli psychologowie stwierdzili u B. osobowość psychopatyczną, tendencję do kłamania, niskie poczucie winy i skłonność do narzucania innym swej woli. Według biegłych B. cechuje "ponadprzeciętna inteligencja".
Mariusz B. był już w 2014 roku w związku z tą sprawą skazany na dożywocie przez Sąd Okręgowy w Warszawie, ale tamten wyrok został uchylony i przekazany do ponownego rozpoznania. W pierwszym procesie doszło do naruszenia prawa do obrony, bo obaj oskarżeni korzystali z jednego obrońcy w sytuacji konfliktu między nimi: R. w śledztwie obciążał B.
Czytaj więcej
Komentarze