Salon samochodowy 12 razy próbował naprawić auto. "Wystarczyło tylko otworzyć maskę"
Taksówkarz ze Szczecina walczy z autoryzowanym serwisem samochodowym o zwrot kosztów naprawy instalacji gazowej. Mimo 12 prób, mechanicy usterki instalacji nie znaleźli, wskazali za to na źle zainstalowany taksometr. Zdaniem biegłego sądowego wina leżała w instalacji LPG, która stwarzała realne zagrożenie dla pasażerów auta.
- Pierwsza osoba, która zajrzała do samochodu - nie będąca z serwisu – od razu zobaczyła, co jest. Stężenie gazu, który się tam ulatniał mógł doprowadzić do wybuchu auta – mówi Tomasz Morawski, właściciel auta.
40-letni Tomasz Morawski jest szczecińskim taksówkarzem. W ubiegłym roku postanowił zmienić samochód, którym dotychczas zarabiał na życie. Teraz żałuje wyboru marki, na którą się zdecydował, bo zamiast zarabiać, stracił kilka tysięcy złotych.
- Zmieniłem samochód na nowy, bo poprzedni mi się psuł, ale trafiłem z deszczu pod rynnę. Zamiast zarabiać na bieżące opłaty, musiałem wydawać na naprawy, robić ekspertyzy – mówi Tomasz Morawski.
"Zapalała się kontrolka, silnik nierówno pracował"
Pan Tomasz kupił auto u dilera w Szczecinie. Podpisał umowę leasingową na 4 lata. Po odbiorze auta, zamontował taksometr. Kilka miesięcy później instalację gazową - też w autoryzowanym serwisie znanego dealera.
- Przed montażem instalacji gazowej do samochodu został zamontowany cały system potrzebny do pracy, czyli taksometr, kasa fiskalna i cały do tego potrzebny osprzęt. Przez 11 miesięcy od kupna auta, samochód był 12 razy w naprawie. Z tego samego powodu. Zapalała się kontrolka silnika. Silnik nierówno pracował. Szarpało nim, dusiło. Plus trzy razy auto był w tym samym serwisie na przeglądzie okresowym – relacjonuje pan Tomasz.
- Po trzech ostatnich naprawach, jak wyjeżdżałem z serwisu z teoretycznie naprawionym autem, to ono się psuło tego samego dnia albo następnego – dodaje.
"Wpinali wtyczkę i ekspert zdalnie naprawiał"
Ciągłe i bezskuteczne naprawy samochodu powodowały, że pan Tomasz nie mógł pracować. Zdaniem 40-latka ostatecznie serwis stwierdził, że nie wie, gdzie tkwi usterka. Przypuszczano jedynie, że wina może leżeć w niewłaściwie zamontowanym taksometrze. Z taką opinią nie zgodził się pan Tomasz, monter taksometrów i niezależny biegły sądowy.
- Nikt nie pofatygował się, żeby otworzyć maskę, pobrudzić sobie ręce i zajrzeć, co się dzieje w silniku. I naprawa polegała na tym, że wpinali wtyczkę do komputera i ekspert z Włoch zdalnie naprawiał ten samochód – uważa taksówkarz.
- Przez kilka miesięcy pan jeździł całkowicie sprawnym autem. Do momentu, gdy serwis autoryzowany założył instalację gazową. Moja diagnoza trwała niecałe 5 minut. I niestety się okazało, że wina leży po stronie wykonawcy instalacji gazowej. Wystarczyło tylko otworzyć maskę – informuje Sebastian Thiel, od 30 lat pracujący jako monter taksometrów.
"Byli podtruwani gazem"
- Przeglądy instalacji gazowej były fikcją polegającą tylko na zainkasowaniu pieniędzy za ich wykonanie, a nikt tego nie zrobił – uważa pan Tomasz.
- Na pewno pan Tomasz z osobami, które w tym samochodzie przebywały, można powiedzieć "gazował się". W pewnych okolicznościach mogło też dojść do wybuchu - ocenia Krzysztof Gutiens, biegły sądowy, rzeczoznawca samochodowy.
Pan Tomasz dodatkowo zatrudnił biegłego sądowego, który zdiagnozował jego auto. Okazało się, że przez blisko rok taksówkarz i jego klienci byli podtruwani gazem. Tylko dlaczego serwis tego nie zauważył?
- Serwis autoryzowany skupiał się na sprawach elektronicznych, na sprawach oprogramowania, sterowników. Wystarczyło tylko zajrzeć do instalacji gazowej, sprawdzić szczelność. Wskazują na źle wpięty taksometr. Twierdzą, że powinna być wykonana osobna, cała instalacja pod taksometr. Nie wzięto jednak pod uwagę, że ten taksometr był podłączony przed zainstalowaniem instalacji gazowej – mówią pan Tomasz oraz biegły Krzysztof Gutiens.
"Spółka wydała pojazd wolny od wad"
Przedstawiciele serwisu nie poczuwają się do winy. Według pana Tomasza nie zgodzili się na kompromis i żadną rekompensatę poniesionych przez mężczyznę kosztów. Przed naszą kamerą również nie chcieli rozmawiać. Dostaliśmy jedynie oświadczenie:
"Spółka wydała Panu Tomaszowi Morawskiemu pojazd wolny od wad wraz z prawidłowo zamontowaną i szczelną instalacją gazową. Pan Tomasz Morawski we własnym zakresie zamontował taksometr bezpośrednio do sieci CAN. Wyłączną przyczyną nierównej pracy silnika pojazdu oraz występowania kolejnych usterek jest kolizja działania taksometru ze sterownikiem LPG. (…) Wskazuję, że podejmowane działania diagnostyczne były wyłącznie przejawem dobrej woli i gestem handlowym, bowiem Spółka nie stwierdziła wad ani w pojeździe, ani w zamontowanej instalacji gazowej. Spółka wielokrotnie informowała Pana Morawskiego, że powinien dokonać przełączenia taksometru na obwód zewnętrzny".
- Mój dzień pracy można podliczyć na około 400 złotych na rękę. Samochód był 12 razy w naprawie. Czasami był w naprawie jeden dzień, czasami dwa, a czasami trzy dni – podlicza straty pan Tomasz.
Po naszej interwencji sprawą zainteresował się transportowy dozór techniczny w Szczecinie, który wszczął postępowanie przeciwko serwisowi. Dodatkowo pan Tomasz o sprawie powiadomił prokuraturę. Zamierza też skierować sprawę do sądu.
Interwencja
Czytaj więcej
Komentarze