Afera podsłuchowa: politycy PiS mieli wiedzieć o nagraniach Falenty
Marek Falenta, skazany za nielegalne podsłuchiwanie polityków rządu PO-PSL, pół roku przed wybuchem afery podsłuchowej, miał zgłosić się do członków Prawa i Sprawiedliwości. Biznesmen miał ich poinformować, że dysponuje nagraniami, które kompromitują ówczesny rząd i prosić o spotkanie z władzami partii.
Jak ujawnia "Gazeta Wyborcza", pod koniec 2013 roku, Falenta, biznesmen z branży węglowej, pojawił się na przyjęciu opłatkowym, na którym spotkał się ze Stanisławem Kostrzewskim, ówczesnym skarbnikiem PiS. Falenta miał mu przekazać, że jest w posiadaniu nagrań, które kompromitują ministrów rządu Donalda Tuska.
Zlecenie sprawdzenia Falenty
Po rozmowie z biznesmenem, Kostrzewski wziął do niego namiary. Kierownictwo partii postanowiło sprawdzić Falentę, a te zadanie powierzono Ernestowi Bejdzie i Martinowi Bożkowi, którzy podczas pierwszych rządów PiS byli w CBA.
Z kolei funkcjonariusze CBA z delegatury wrocławskiej mieli ujawnić Bejdze, że Falenta od lat jest agentem tej służby, tzw. osobowym źródłem informacji o kryptonimie "Prefekt". Po weryfikacji, służby i biznesmen zdecydowały, by pierwsze nagrania z podsłuchów opublikować na łamach "Wprost", ponieważ tygodnik nie był kojarzony z obozem prawicy. Po uwiarygodnieniu afery nagrania miał przejąć tygodnik "Do Rzeczy".
Oskarżony odmawia komentarza, Kamiński zaprzecza
Zatrzymany w 2015 roku Falenta zaprzeczał w sądzie, że miał zamiar przekazać nagrania przedstawicielom PiS. Dziś sprawy nie komentuje.
Dziennikarzom "Gazety Wyborczej" nie udało się skontaktować ze Stanisławem Kostrzewskim i Martinem Bożkiem. Informacjom dziennika zaprzeczył z kolei Mariusz Kamiński, b. szef CBA, który wtedy był wiceprezesem i posłem PiS.
Gazeta Wyborcza
Czytaj więcej
Komentarze