Opublikowano wstępny raport na temat katastrofy samolotu na Alasce. Przyczyny nadal niejasne
Federalny Urząd Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) ogłosił w czwartek wstępny raport dotyczący katastrofy samolotu wycieczkowego na Alasce, w której zginęło czworo polskich turystów. Raport nie podaje przyczyn katastrofy i stwierdza, że nie ma obecnie możliwości wydobycia zwłok z wraku maszyny.
Dokument NTSB stwierdza, że 4 sierpnia 2018 r. ok. godz. 17.53 czasu miejscowego jednosilnikowy samolot de Havilland DHC-2 (Beaver) uderzył w strome, wysoko położone, pokryte śniegiem zbocze masywu góry Thunder odległe o ok. 80 km na północny zachód od osady Talkeetna w Parku Narodowym Denali. Pilot i czterech pasażerów odniosło śmiertelne obrażenia.
Samolot wyleciał o ok. godz. 17.05 z lotniska w Talkeetna. Zgodnie z danymi systemu GPS o godz. 17.46, kiedy maszyna przelatywała nad obozowiskiem Denali Base Camp, skręciła na południe w stronę lodowca Kahiltna. Następnie poleciała w lewo, w kierunku Talkeetna, podążając południowo-wschodnim kursem. Lot kończy się nad lodowcem Kahiltna na górze Thunder.
Śmigłowiec nie dotarł do wraku
Ośrodek Koordynacji Ratunkowej (RCC) otrzymał pierwsze doniesienia o wypadku o godz. 17.53. W trzy minuty później o utracie kontaktu satelitarnego z maszyną poinformowano firmę K2 Aviation organizującą przeloty turystyczne nad parkiem, do której należy samolot. Natychmiast wdrożono przewidziane w takich przypadkach procedury.
Ok. godz. 18 pilot zawiadomił telefonem satelitarnym o katastrofie i poprosił o pomoc. Połączenie trwało tylko kilka minut. Po kilku próbach ponownie nawiązano z nim kontakt. Oświadczył, że jest uwięziony we wraku i prawdopodobnie są dwie ofiary śmiertelne. Na tym rozmowa urwała się.
Raport NTSB informuje o wysłaniu o godz. 20.08 na miejsce wypadku śmigłowca ratowniczego. Nie mógł on tam jednak dotrzeć ze względu na niesprzyjającą pogodę. Do akcji poszukiwawczo-ratunkowej dołączyła Służba Parku Narodowego Denali (NPS), Gwardia Narodowa i armia USA.
Wrak udało się zlokalizować 6 sierpnia w lodowej szczelinie na wysokości około 3.328 m. Samolot był bardzo zniszczony; prawe skrzydło oddzieliło się i spadło kilkaset metrów poniżej kadłuba.
Ratownik górski opuszczony ze śmigłowca na linie zauważył martwego pilota i trzech pasażerów w przedniej części kadłuba. Nie dostrzegł wówczas czwartego pasażera.
Niebezpieczeństwo lawinowe
Gwałtownie pogarszające się warunki pogodowe ograniczyły czas początkowych oględzin do pięciu minut. 10 sierpnia, w trakcie kolejnej wyprawy, ratownik zobaczył w części rufowej kadłuba czwartego pasażera, który również nie żył.
"Według kierownictwa NPS zważywszy na unikalne wyzwania łączące się ze stromizną terenu, lodowymi szczelinami, niebezpieczeństwem lawinowym i niestabilnością wraku, ustalono, że wydobycie szczątków pasażerów oraz odzyskanie wraku przekracza dopuszczalny poziom ryzyka, a zatem taka próba nie nastąpi" - czytamy w raporcie NTSB.
Szef regionalnego NTSB na Alasce Clint Johnson potwierdził w rozmowie z PAP, że jest to wstępny raport zawierający fakty, które zdołano do tej pory ustalić i może ulec zmianie. Johnson zgodził się z decyzją NPS powstrzymania się od prób dotarcia do wraku.
"Współpracujemy bardzo blisko ze Służbą Parków Narodowych. Była to ciężka decyzja, ale popieram ją w tym przypadku na 110 procent" - zapewnił Johnson.
Rozmowy z pilotami
Jak podkreślił nie może potwierdzić, że ciała ofiar nie mogą być wydobyte z wraku maszyny w żadnych okolicznościach. Jeśli jednak zważyć na związane z tym niebezpieczeństwo, miejsce, w którym znajduje się samolot, niestabilność terenu i zagrożenie lawinami ryzyko przeważa korzyści. "W tej chwili tego nie przewiduję" - dodał.
Johnsona przypomniał, że w czasie katastrofy w pobliżu latały inne samoloty. Dlatego zostaną przeprowadzone rozmowy z pilotami, a także pasażerami tych samolotów. Będzie można wówczas dokładniej sprawdzić jakie były w tym czasie warunki pogodowe.
"Nie ma świadków katastrofy, byli jednak inni piloci latający w tamtym rejonie i będą oni przesłuchiwani" - powiedział Johnson. Zapewnił, że dochodzenie będzie kontynuowane. Znajduje się ono bowiem w początkowej fazie i jest jeszcze dużo do zrobienia. Zdaniem Johnsona dochodzenie może potrwać od ośmiu do 12 miesięcy.
Johnson powiedział, że z NTSB nie kontaktowały się bezpośrednio ani władze polskie, ani rodziny ofiar. Kontakty odbywały się za pośrednictwem Służby Parkowej oraz K2 Aviation.
Władze Parku Denali do tej pory, na prośbę Konsulatu Generalnego RP w Los Angeles, nie ujawniły nazwisk Polaków, którzy zginęli w katastrofie. Konsul honorowy RP w Anchorage, stolicy stanu Alaska, Stanisław Borucki w wypowiedzi dla dziennika “Anchorage Daily News” dał do zrozumienia, że byli to ludzie młodzi, podróżujący razem, a jeden z nich "miał się wkrótce żenić".
PAP
Czytaj więcej
Komentarze