Zbyt chory, by iść do więzienia, więc… może bezkarnie okradać klientów
- Oszustwa to jego sposób na życie - alarmują poszkodowani przez Roberta B. z Siemianowic Śląskich. Mężczyzna zajmuje się handlem samochodami sprowadzanymi z Niemiec. Zawiera umowy, pobiera zaliczki albo całe kwoty i na tym jego usługa się kończy. Robert B. ma na koncie wiele wyroków, również prawomocnych, ale na więzienie jest… zbyt chory.
W 2016 roku Krzysztof Radzikowski przez kolegę skontaktował się z Robertem B., który zajmuje się sprowadzaniem aut z Niemiec. Chciał kupić do spółki z rodzicami Audi A8.
- Postanowiliśmy kupić lepszy samochód ze względu na chorobę męża, ze względu na wyjazdy na leczenie do Wrocławia, Łodzi, Warszawy, żeby mu ulżyć w chorobie. Niestety nas oszukano i do dziś nie mamy pieniędzy ani samochodu. Mąż przelał mu na konto 80 tys. zł, musiał dopłacić 14 tys. zł, a syn dopłacił jeszcze 17 tys. zł - opowiada Zuzanna Radzikowska, matka Krzysztofa Radzikowskiego.
"Gościu notorycznie kłamie"
Pan Krzysztof do dzisiaj nie odzyskał pieniędzy. Zgłosił sprawę na policję i do prokuratury. - Raz powiedział, że pieniądze wsadził w inne samochody, innym razem, że w coś zainwestował, za trzecim razem jeszcze coś innego. Gościu notorycznie kłamie - uważa Krzysztof Radzikowski.
Z usług Roberta B. postanowili skorzystać również pan Tomasz i pan Paweł. Oni także do dzisiaj czekają na swoje samochody lub pieniądze.
- Najpierw sprowadził mi BMW seria 1, rocznik 2006. W ciągu dwóch miesięcy użytkowania auto półtora miesiąca stało u mechanika w naprawie. Robert B. zadzwonił, że w ramach rekompensaty zabierze ten samochód i sprowadzi mi Skodę Octavię z 2012 roku - opowiada pan Paweł. Mężczyzna nie ma Skody do dziś.
Z kolei Tomasz Pach w rozliczeniu oddał Robertowi B. swoje auto i dopłacił 14 tys. zł. - W sumie to będzie około 40 tys. zł - przyznaje.
Robert B. przedstawiał się jako Aleksander H.
Wszystkim poszkodowanym klientom Robert B. przedstawiał się inaczej. Twierdził, że nazywa się Aleksander H. Takie też nazwisko widnieje na umowach.
- Nie mógł na siebie tego wypisywać, bo gdyby mi się od początku przedstawił jako Robert B., a ja z ciekawości bym wszedł w Google, to bym zobaczył, co to za człowiek. Jeśli wszystkie opinie są złe, to coś w tym musi być - komentuje Tomasz Pach.
Adam Przybylski prowadzi własną firmę w Siemianowicach Śląskich. Przez kilka lat był sąsiadem Roberta B. Ten nie tylko miał sprowadzić mu samochód, ale także poprosił go o pożyczkę.
Oszukany sąsiad: to jest jego sposób na życie
- Zadzwonił, żeby mu udzielić pożyczki na 115 tys. zł. Rzekomo sprowadzał jakąś partię samochodów i potrzebował na zapłatę podatku akcyzowego. Pożyczyłem mu te pieniądze. Następnie, za dwa tygodnie była kwota 57 tys. zł, bo mu brakło, ale też miał to w ciągu tygodnia zwrócić - wspomina Adam Przybylski.
Od dwóch lat pan Adam czeka na zwrot 265 tys. zł. Podpisał ugodę z Robertem B., zgodnie z którą ten miał oddawać pieniądze w ratach. Ale i to nic nie dało.
- Zupełnie straciłem nadzieję, że on odda pieniądze. Natomiast cały czas on tak żyje, to jest jego sposób na życie, kolejne osoby naciąga, oszukuje, wyłudza pieniądze, nie mając zamiaru oddać - uważa Adam Przybylski.
Biegły: więzienie zagrażałoby jego życiu
Obecnie Robert B. powinien przebywać w zakładzie karnym. Sąd w Siemianowicach Śląskich skazał go na dziewięć miesięcy więzienia. Ale mężczyzna jest wolny. Dlaczego?
- Jego obrońca złożył do tutejszego sądu wniosek o odroczenie wykonania kary pozbawienia wolności. Sąd zwrócił się do biegłego z zakresu chirurgii, a biegły, co wynika z akt po zbadaniu skazanego oraz zapoznaniu się z dokumentacją medyczną, stwierdził, że skazany nie powinien odbywać kary pozbawienia wolności, bo to zagrażałoby jego zdrowiu, a nawet życiu - informuje Mariusz Witkowski, prezes Sądu Rejonowego w Siemianowicach Śląskich.
Oszukani: pali, gra w piłkę, dźwiga ciężary
- Jest tak chory, że pali papierosy, jeździ z rodzinką na wakacje, do nas przyjeżdżał. Wsiada w samochód i jeździ po Polsce. Co tydzień gra w piłkę z kolegami, ostatnio przerobił kogoś na jakieś opony i tachał te koła po dwadzieścia kilka kilo. Chyba nie jest więc tak ciężko, żeby nie mógł posiedzieć - opowiada Krzysztof Radzikowski.
- Rozumiem zbulwersowanie osób pokrzywdzonych, z drugiej strony możemy sobie niestety wyobrazić taką sytuację, że jest człowiek, który znajduje się w tak złym stanie zdrowia, że nie może przebywać w zakładzie karnym, a z drugiej strony może popełniać kolejne przestępstwa - komentuje Mariusz Witkowski, prezes Sądu Rejonowego w Siemianowicach Śląskich.
Obecnie w Sądzie Rejonowym w Tarnowskich Górach toczą się sprawy pana Pawła i pana Tomasza. Ale tamtejszy sąd także nie widzi podstaw do aresztowania Roberta B.
- To są okoliczności, które z pewnością w naszym postępowaniu będą wpływać na wymiar kary, natomiast nie są podstawą do stosowania środkowym zapobiegawczych w tym naszym postępowaniu - informuje Marcin Kulikowski, prezes Sądu Rejonowego w Tarnowskich Górach.
Reporter nie zastał Roberta B. w domu. Był na wakacjach
Robert B. mieszka na jednym z osiedli w Siemianowicach Śląskich. Nie zastaliśmy go w domu, bo, jak się okazało, wyjechał na wakacje z rodziną. W rozmowie telefonicznej mężczyzna zadeklarował jednak, że chce się z nami spotkać i odnieść do całej sytuacji. Umówił się na spotkanie 13 sierpnia, ale ostatecznie je odwołał, twierdząc, że musi skonsultować się z adwokatem.
Interwencja, fot: archiwum prywatne
Komentarze