Wycieńczony i głodny pies leżał przed kościołem. "Serce pęka, rozum nie ogarnia"
Polska
Atos mieszkał na plebanii w jednej z podlubelskich wsi. Jego opiekunem był miejscowy proboszcz. Gdy duchowny przeszedł na emeryturę, wyprowadził się ze wsi, a psa zostawił. Jak twierdzi, opiekę nad Atosem powierzył swojemu następcy. Ten zaprzecza. W piątek sprawa porzucenia psa ma zostać skierowana do prokuratury.
"Niedzielne przedpołudnie, upalny dzień… Wielu Polaków modli się na mszy świętej, wśród kościołów przechodzą tłumy ludzi. Obok jednego z nich w jednej z podlubelskich wsi leży pies, nie podnosi się, oddycha z trudem, miejscami przerzedzona skołtuniona i zalepiona brudem sierść odkrywa zaczerwienienia na brzuchu i wewnętrznych powierzchniach ud, wśród niej kłębią się liczne pasożyty. Pies jest słaby, osowiały. W kościele msza. Kilkadziesiąt osób, może więcej mijało to stworzenie wchodząc do kościoła. Nikt nie zareagował" - napisała Fundacja Na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt EX LEGE na Facebooku.
Psem zainteresowała się kilkunastoletnia wolontariuszka fundacji, która w miejscowości była przejazdem. Na podstawie zdjęć i filmów pracownicy EX LEGE ustalili, że pies może być w stanie zagrożenia życia, więc pojechali, aby udzielić mu pomocy.
Wyprowadził się, psa zostawił
"Szukamy psa w okolicy Parafii, gdzie się wcześniej znajdował. Niestety ani śladu. Podczas poszukiwań dopytujemy okolicznych mieszkańców o los zwierzęcia. Kto go zna? Do kogo należy? I tu jesteśmy zszokowani! Znają wszyscy! Wszyscy określają stan psa jako zły i potwierdzają, że pies żyje wolno, bez stałego miejsca zabezpieczającego go przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi" - opisuje fundacja.
Okazuje się, że Atosem opiekował się były proboszcz, który ponad rok temu odszedł na emeryturę i wyprowadził się ze wsi. Jak twierdzą mieszkańcy, ksiądz nikomu nie powierzył opieki nad psem.
Obecny proboszcz powiedział fundacji, że ksiądz po prostu powiedział, że go zostawia, i dlatego on "nie poczuwa się do zapewnienia psu jakiejkolwiek opieki". Jak dodał, "czasami" daje mu jeść. A w czasie roku szkolnego dokarmiają go też uczniowie i pracownicy szkoły podstawowej.
Nie miałem warunków, aby go zabrać
Z byłym opiekunem psa skontaktowali się dziennikarze "Dziennika Wschodniego". Były proboszcz przyznał, że był to jego pies i miał go od szczeniaka.
- Nie miałem warunków, aby go ze sobą zabrać. Poprosiłem swojego następcę, aby się nim zaopiekował. Pamiętam, jak mówił, że to drugi pies, którego dostaje w spadku po poprzedniku - powiedział duchowny. Stwierdził też, że był przekonany, iż nowy proboszcz zajął się Atosem. - Byłem w parafii kilka razy i widziałem karmę w misce. Nigdy też nic nie mówił, że nie chce się psem zajmować - wyjaśnił.
Pracownicy fundacji odnaleźli psa, a jego stan określili jako "tragiczny". "Wychudzony, słaniający się na nogach, brudny, ze skołtunioną sierścią, cuchnący. Serce pęka, rozum nie ogarnia, łzy cisną się do oczu" - napisali na Facebooku.
Pies trafił do kliniki w Lublinie.
Jak powiedziała nam prezes fundacji Marta Włosek, w piątek o sprawie zostanie poinformowana prokuratura.
Za porzucenie psa grozi do trzech lat pozbawienia wolności.
Komentarze