Ratownicy dotarli do samolotu, który w sobotę rozbił się na Alasce. Znaleźli ciała czworga Polaków
Samolotem, który rozbił się na Alasce w sobotę ok. godz. 18 czasu lokalnego (4 rano w niedzielę w Polsce), podróżowało czworo Polaków - podała lokalna stacja KTVA, powołując się na ustalenia ratowników. Dopiero w poniedziałek wieczorem czasu polskiego udało im się dotrzeć do wraku maszyny. Ofiary nie żyją. Piąta osoba - amerykański pilot, jest zaginiona. Uznaje się ją za zmarłą.
amolot Havilland Beaver rozbił się w parku narodowym Denali. Miejsce katastrofy znajduje się na wysokości ok 3350 m n.p.m przy szczycie zwanym Thunder Mountain, na zachód od góry Mount Providence. 22,5 km na północ znajduje się najwyższy szczyt Ameryki Północnej - wysoki na 6190 m n.p.m. Denali (dawne Mount McKinley).
Obecnie wstrzymane są próby dotarcia do miejsca wypadku.
W sobotę pilot odbył dwie krótkie rozmowy telefoniczne z biurem firmy K2, które zorganizowało lot, informując, że wszyscy przeżyli, ale są ranni. Rozmowa urwała się zanim był w stanie podać bardziej konkretne informacje. Dziennik "The Saline Post" informuje, że pilotem samolotu był Craig Layson z Saline w stanie Michigan. Latał dla K2 drugie lato, miał być doświadczonym pilotem. Ma żonę i troje dzieci, jest właścicielem warsztatu samochodowego w Saline.
Ekipa ratunkowa wyruszyła dwie godziny po wypadku, jednak w skutek złej pogody nie była w stanie dotrzeć bliżej niż niecałe 1,5 km od miejsca zdarzenia. Zarówno w sobotę jak i w niedzielę służby nie były w stanie dotrzeć do miejsca wypadku.
Jak informuje lokalna stacja KTVA, w poniedziałek rano czasu lokalnego (w Polsce - wieczorem) jeden z ratowników, korzystając z chwilowej poprawy pogody, zjechał po linie z helikoptera w miejsce wypadku.
"Strażnik górski przekopał się przez śnieg, który wypełnił wrak samolotu i znalazł ciała czterech z pięciu osób. Nie było śladów stóp and niczego innego, co by wskazywało, że ktokolwiek wydostał się z samolotu" - napisali strażnicy w komunikacie.
"To praktycznie pionowy klif. Dużo lodu, skał i śniegu"
Straż górska poinformowała, że cztery ofiary są polskiej narodowości. Nie ujawniono ich danych. Park jest w kontakcie z Konsulatem w Los Angeles, któremu podlega stan Alaska. Do miejsca wypadku można się dostać tylko z powietrza. - To praktycznie pionowy klif. Dużo lodu, skał i śniegu - opisuje miejsce wypadku Katherine Belcher, rzeczniczka prasowa parku.
Zanim przekazano informację o śmierci Polaków, lokalne media informowały, że samoloty, którymi podróżowali są wyposażone w sprzęt do przetrwania, w tym żywność, śpiwory, garnek i mini kuchenkę. W poniedziałek w rejonie katastrofy jest 20 stopni mrozu.
Samolot deHavilland Beaver należał do firmy K2 Aviation, która organizuje loty turystyczne w parku narodowym Denali. W ramach lotów oferuje też lądowania na lodowcach. Polscy turyści byli na locie wokół lodowca Kahiltna, miejsca, z którego startują wyprawy na Denali, jeden ze szczytów Korony Gór. Wystartowali z miejscowości Talkeetna.
K2 Aviation poinformowało, że na razie wstrzymuje loty na czas nieokreślony.
KTVA
Czytaj więcej