Komisja weryfikacyjna badała sprawę Mokotowskiej 40. Większość świadków nie stawiła się na rozprawie
Komisja weryfikacyjna badała w czwartek sprawę reprywatyzacji nieruchomości przy Mokotowskiej 40. Na rozprawie nie zjawiła się większość świadków, więc komisja nałożyła na nich kary na łączną kwotę 85 tys. zł, w tym sama prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz otrzymała karę 30 tys. zł.
Komisja weryfikacyjna w czwartek przeprowadziła dwie rozprawy - ogólną oraz ws. Mokotowskiej 40. Za niestawiennictwo na tej pierwszej grzywną w wysokości 30 tys. zł ukarana została prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Grzywny w wysokości po 10 tys. zł komisja nałożyła na prezesa spółki Plater Mirosława Bieńka oraz na Mariana Robełka. Komisja uznała za usprawiedliwioną nieobecność Danuty Robełek.
Na wniosek wiceprzewodniczącego komisji Sebastiana Kalety, komisja nałożyła także grzywny za niestawiennictwo na rozprawie ws. samej Mokotowskiej 40.
Ponownie ukarani grzywnami po 10 tys. zł zostali Mirosław Bieniek oraz Marian Robełek. Kara w takiej samej wysokości została nałożona na beneficjentkę decyzji zwrotowej ws. Mokotowskiej - Brygidę Kingę Goworek. Druga beneficjentka Małgorzata Rogozińska-Dzik, z uwagi na przesłanie komisji częściowego usprawiedliwienia - została ukarana grzywną w wysokości 5 tys. zł.
"Obrót roszczeniami nie jest zjawiskiem nowym"
Decyzja reprywatyzacyjna ws. Mokotowskiej 40 została wydana w 2012 roku, jej beneficjentkami zostały właśnie Brygida Goworek i Małgorzata Rogozińska-Dzik. Nabyły one roszczenia od spadkobierczyni dawnej właścicielki. Następnie beneficjentki sprzedały te roszczenia m.in. Mirosławowi Bieńkowi oraz Danucie i Marianowi Robełkom.
Krzysztof Dębski, pełnomocnik Brygidy Goworek i Małgorzaty Rogozińskiej-Dzik, powiedział przed komisją, że "obrót roszczeniami wynikającymi z dekretu Bieruta nie jest zjawiskiem nowym", ponieważ taka praktyka odbywała się od początku lat 50. ubiegłego stulecia. Dębski dodał, że sądy uznawały, że obrót roszczeniami jest zgodny z prawem.
Przewodniczący komisji Patryk Jaki pytał świadka, kiedy zainteresował się sprawą reprywatyzacji Mokotowskiej 40. Dębski zeznał, że ze sprawą Mokotowskiej 40 zwrócił się do niego Mirosław Bieniek, "który miał już orientację o spadkobiercy".
Jak mówił, Bieniek wiedział, że spadkobierczynię mieszkającą w Szwecji reprezentuje adwokat działający w Warszawie. Dębski zeznał, że następnie skontaktował się z tym adwokatem, jak mówił, było to w 2011 r.
Przewodniczący komisji pytał, jak to się stało, że roszczenie do Mokotowskiej 40 nabyły Brygida Goworek i Małgorzata Rogozińska-Dzik. - To były decyzje biznesowe pana Bieńka - odpowiedział świadek. Tłumaczył, że Bieniek podpisał wstępną umowę sprzedaży ze spadkobierczynią, a w tej umowie miał prawo wskazania innych osób jako nabywców, czyli właśnie Brygidę Goworek i Małgorzatę Rogozińską-Dzik.
"Każdemu wolno nabyć, czy to prawa, czy to nieruchomość"
Przewodniczący komisji powiedział, że obie panie są "rodzinnie powiązane" z Danutą i Marianem Robełkami oraz z "państwem Bieniek". Pytał potem, dlaczego te dwie beneficjentki szybko postanowiły sprzedać roszczenia za 850 tys. zł do nieruchomości wartej wiele milionów złotych. Dębski mówił, że miliony, o których mówi Jaki, trzeba najpierw wydać na rewitalizację kamienicy i dlatego miała się wycofać jedna z beneficjentek. Przekonywał, że "panie (beneficjentki) podjęły tę decyzję (o sprzedaży) samodzielnie". - Ja im tego nie doradzałem, ani im tego nie odradzałem - powiedział świadek.
Jaki zapytał wówczas, czy "w naszym systemie to przypadkiem nie nazywa się podstawianie słupów?". - Każdemu wolno nabyć, czy to prawa, czy to nieruchomość i tak samo każdemu wolno tę nieruchomość zbyć - odpowiedział Dębski. Podkreślił, że Goworek i Rogozińska-Dzik nie były jeszcze właścicielkami, nie były wpisane do księgi wieczystej, a była tylko wydana decyzja.
Z kolei b. pracownik BGN Mariusz Pątkowski był pytany przez Patryka Jakiego, dlaczego córka dawnej właścicielki Mokotowskiej 40 przez wiele lata nie mogła odzyskać tej nieruchomości, a "nagle, gdy pojawił się konglomerat rodzin państwa Robełków, Bieńków wszystko ruszyło" i wydana został decyzja reprywatyzacyjna.
Świadek powiedział, że ma to związek z utrwaloną linią orzeczniczą, która pojawiła się w latach dwutysięcznych. Mówił o skomplikowanych procedurach m.in. obejmowaniu nieruchomości przez gminy. Świadek i Jaki prowadzili następnie długą polemikę dotyczącą m.in. rozpatrywania wniosków zwrotowych i przepisów w takich sprawach.
"Były zalecenia żeby te decyzje wychodziły"
Jaki zapytał świadka, czy w którymś momencie ktoś przyszedł do niego z poleceniem, aby "uruchomić" sprawę Mokotowskiej 40. - Nie, nie pamiętam takiej sytuacji - odparł Pątkowski. Wskazywał ponadto na "luki prawne", które wykorzystały osoby, które odzyskały nieruchomość przy Mokotowskiej. Po dalszej wymianie zdań, Jaki stwierdził, że świadek przy sprawie Mokotowskiej 40 przyjął "bardzo kontrowersyjną" interpretację wydając decyzję zwrotową.
Przewodniczący komisji chciał także wiedzieć, czy ktoś "z zewnątrz" lub ktoś z przełożonych świadka, pytał go o sprawę Mokotowskiej 40 lub, czy komuś zależało na wydaniu decyzji zwrotowej. Pątkowski zeznał, że "w zasadzie" nie znał sprawy Mokotowskiej 40 dopóki pracownik urzędu nie przyszedł zbierać materiałów do wydania decyzji. Pytany, czy ktoś mógł temu pracownikowi wydać polecenie, by przygotował sprawę Mokotowskiej 40, odparł, że takiej wiedzy nie ma.
- Nie miałem wiedzy ani informacji, że ktoś kogoś popędzał, natomiast wiemy, że były zalecenia ze strony dyrektora Jakuba R., żeby te decyzje wychodziły, żeby zwroty szły, szły, szły - zeznał Pątkowski nawiązując do poprzednich zeznań b. pracowników BGN przed komisją. Dodał, że w ramach "podległości służbowej" było wydawane polecenie przez dyrektora do naczelnika, "że zwroty mają iść". - Mówili, że ma to być podobna ilość jak za prezydenta (Marcina) Święcickiego, czyli bliżej 300 niż 200 - mówił świadek. Zaznaczył, że R. "nie przychodził" w poszczególnych, pojedynczych sprawach.
Świadek był też pytany o zakup roszczeń do Mokotowskiej 40 za 850 tys. zł przez beneficjentów. Przyznał, że BGN nie ingerował w umowy między stronami. Pątkowski mówił również, że w BGN nie było informacji na temat odbywającego się w kamienicy przy Mokotowskiej 40 remontu.
Radca prawny powołał się na tajemnicę zawodową
Jako ostatni przed komisją miał zeznawać radca prawny m.st. Warszawy Jerzy Bandurski, który parafował decyzję reprywatyzacyjną dot. Mokotowskiej 40. Odmówił on jednak zeznań powołując się na oświadczenie Ośrodka Badań, Studiów i Legislacji Krajowej Izby Radców Prawnych z 17 kwietnia br. Organ ten wskazuje, że "osoba zatrudniona w urzędzie m.st. Warszawa w charakterze radcy prawnego, na podstawie umowy o pracę, ma obowiązek odmowy udzielenia odpowiedzi na pytanie w postępowaniu prowadzonym przed komisją, która prowadzi postępowanie na podstawie przepisów Kodeksu Postępowania Administracyjnego i komisja ta nie ma możliwości zwolnienia radcy prawnego z tajemnicy zawodowej".
Jaki zapowiedział, że będzie wnioskował na posiedzeniu niejawnym o ukaranie Bandurskiego.
Komisja weryfikacyjna zajmuje się sprawą Mokotowskiej na wniosek prezesa Wolnego Miasta Warszawa Jana Śpiewaka. W styczniu br. złożył on do prokuratury we Wrocławiu zawiadomienie ws. niedopełnienie obowiązków, przekroczenia uprawnień i przejęcia korzyści majątkowej przez b. wicedyrektora stołecznego BGN Jakuba R. w związku z reprywatyzacją nieruchomości.
Śpiewak mówił wówczas, że stowarzyszenie ma podejrzenia, że w przypadku Mokotowskiej 40 mogło dojść do korupcji. "Świadczą o tym dokumenty wydawane przez urząd miasta w 2001 i 2007 roku, które jednoznacznie stwierdzają, że ta kamienica nie może podlegać reprywatyzacji, bo wniosek dekretowy, wniosek o reprywatyzację został złożony po terminie" - wskazywał. Dodał, że w momencie, kiedy wykupiono roszczenia do tej kamienicy "nagle ten termin przestał być problemem".
Prezes WMW mówił również, że w przypadku kamienicy przy Mokotowskiej 40 nie stwierdzono m.in. przesłanki posiadania, czyli tego, czy jej właściciele byli w jej posiadaniu po wojnie, gdy składali wniosek. Dodał, że nie sprawdzono również umów odszkodowawczych, bo właściciele do dziś mieszkają w Szwecji i być może zostali objęci umowami odszkodowawczymi, które Polska podpisała ze Szwecją.
PAP
Czytaj więcej
Komentarze