Wini pogotowie za śmierć szwagra. "Zostawili go umierającego"
Pan Andrzej miał wysokie ciśnienie, kłopoty z mówieniem i poruszaniem, bardzo bolała go głowa, ale nie trafił do szpitala. Załoga pogotowia interweniowała dwukrotnie, właściwej diagnozy zabrakło. Najpierw podano mu zastrzyk na nadciśnienie, a później na padaczkę. Mężczyzna nie dożył poranka. Rodzina Andrzeja Mularczuka z Chełma (woj. lubelskie) obwinia lekarzy pogotowia o śmierć mężczyzny.
- Po prostu zostawili mi umierającego człowieka. Powinni go byli zabrać do szpitala - mówi Anna Gajcy, szwagierka Andrzeja Mularczuka.
Do dramatu doszło w nocy z 2 na 3 czerwca. 52-letni pan Andrzej pomagał pani Annie w remoncie mieszkania. Ze względu na późną porę, zdecydował się u niej przenocować. W pewnym momencie źle się poczuł.
- Poprosił, bym dała mu coś od bólu głowy, bo nigdy go tak mocno jeszcze nie bolała. Dochodziła północ, zmierzyłam mu ciśnienie - wspomina Anna Gajcy w rozmowie z reporterem "Interwencji".
- Tam było górne 230 i 130 dolne oraz 131 puls - dodaje Adrian Mularczuk, syn pana Andrzeja.
"Ratownik w tablecie sobie coś sprawdzał i stwierdził, że to padaczka"
Anna Gajcy opowiada, że Andrzej Mularczuk miał problemy z mową i koordynacją. Wezwane pogotowie przyjechało już po kilku minutach. Załoga karetki stwierdziła, że mężczyzna ma kłopoty z nadciśnieniem. Podała zastrzyk i odjechała.
- Kiedy pogotowie wyszło, poszłam zamknąć drzwi. Usłyszałam tylko, jak Andrzej wyszeptał: "Anka, wracaj po pogotowie, bo głowa". Zanim na górę wrócili, to Andrzej już leżał, zesztywniał i charczał. Pan ratownik stanął nad nim, drugi pan przy torbie tak kucnięty był. Ratownik w tablecie sobie coś sprawdzał i w pewnym momencie stwierdził, że to padaczka. Podali relanium i powiedzieli, żebym dopilnowała, żeby na boku leżał całą noc - opowiada Anna Gajcy.
- Oni podali ten środek, ale nie zbadali go. Odjechali po prostu. Zostawili go nieprzytomnego na łóżku, umierającego - mówi syn Mularczuka.
Pękł tętniak w mózgu
Pan Andrzej zmarł we śnie. Wstępny wynik sekcji zwłok wskazał, że przyczyną śmierci było pęknięcie tętniaka w mózgu.
Pogrążona w żalu i zbulwersowana zachowaniem ratowników rodzina pana Andrzeja o sprawie poinformowała prokuraturę. Śledczy wszczęli dochodzenie, które ma dać odpowiedź na pytanie, czy zachowanie ratowników mogło przyczynić się do śmierci mężczyzny.
Prokuratura na razie nikomu nie przedstawiła zarzutów, a w związku z tym również dyrekcja pogotowia nie ma podstaw, żeby wyciągnąć konsekwencje służbowe wobec załogi karetki. Rodzina zmarłego nie może się z tym pogodzić.
- Nie zgadzam się, żeby czuwały nad nami osoby, które nie są do tego odpowiednio przeszkolone i które nie mają w sobie takiego poczucia misji. Chodzi o ludzkie życie i zdrowie. Mój tato mógł żyć - mówi Adrian Mularczuk.
Interwencja
Czytaj więcej
Komentarze