Spóźniony poród. Za niepełnosprawność dziecka winią lekarza
38-letnia Marta Długosz i jej mąż Marcin winią lekarza szpitala w Skierniewicach za niepełnosprawność ich dziecka. Doktor zwlekał z cesarskim cięciem ponad cztery godziny od pierwszego zapisu KTG wskazującego nieprawidłowości. W tym czasie, w środku nocy, miał nawet wyjść ze szpitala załatwiać prywatne sprawy. Gdy w końcu zabieg wykonano dziecko było w stanie krytycznym.
Marta i Marcin Długoszowie długo czekali na pojawienie się ich czwartego dziecka, Stanisława. Z racji wieku pani Marta wykonywała wszystkie możliwe badania, by mieć pewność, że syn rozwija się prawidłowo przez całą ciążę. Staś miał się urodzić 14 kwietnia, ale dwa tygodnie przed terminem, w nocy, pani Marcie odeszły wody.
Kobieta trafiła do szpitala w Skierniewicach po trzeciej w nocy. Już podczas przyjęcia KTG pokazywało niepokojące informacje. Mimo to pani Marta czekała na poród jeszcze długo. Informacje o stanie jej i dziecka przekazywano lekarzowi telefonicznie. Dlaczego? Ponieważ ten miał wyjść ze szpitala.
- Najpierw przyszły pielęgniarki, podłączyły KTG i zapis już był nieprawidłowy - opowiada Marta Długosz. - Pan doktor stwierdził, że zapis jest zły, ale mimo wszystko postanowił dać jej kroplówkę, czekać na naturalny poród i obserwować - wspomina Marcin Długosz.
- Miałam bóle, a ta pani przychodziła i mówiła, że ich nie ma, bo nie ma na zapisie. A tętno dziecka skakało, cały czas spadało - dodaje pani Marta.
"Wyrwali go, porozrywaną miałam macicę"
Zareagowała dopiero położna, która przyszła na drugą zmianę. Gdy zobaczyła zapis KTG, pobiegła po lekarza. Natychmiast zdecydowano o cesarskim cięciu.
- Myśleliśmy z mężem, że lekarz jest gdzieś w pokoju, a on prawdopodobnie pojechał na lotnisko po syna. Zrobiono mi cesarkę, ale już za późno, bo mały nie oddychał. Nie można powiedzieć, że go wyjęli, bo go wyrwali, porozrywaną miałam macicę - mówi Marta Długosz.
- Urodził się bez oddechu, bez bicia serca, był reanimowany, dostał adrenalinę. Miał zamartwice mózgu - dodaje Marcin Długosz.
Ważne sprawy rodzinne od 5:20 do 5:40 rano
- Oficjalnie wiemy, że pan doktor opuścił oddział na 20 minut między 5:20 a 5:40 w ważnych sprawach osobistych - informuje Tadeusz Bujnowski, wicedyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Skierniewicach.
- Można się tylko zastanawiać, jakie ważne sprawy rodzinne ma człowiek o tej porze i trudno jest powiedzieć, na ile jest prawdą to, że w tych konkretnych godzinach go nie było. Może nie było go w innych, to są wszystko ustalenia, które będzie czyniła prokuratura – zauważa Tomasz Górski, pełnomocnik państwa Długoszów.
Syn pani Marty dusił się przez kilka godzin, urodził się niepełnosprawny. Długoszowie mają pretensje do lekarza, że nie zrobił cesarskiego cięcia od razu po przyjęciu pacjentki. Władze szpitala natychmiast podjęły kroki prawne wobec lekarza.
Lekarz został odsunięty od pracy, ale już wrócił
- Wiemy, że był to błąd. Skutki są takie, że doktor nie jest już zastępcą ordynatora, to jest pierwsza rzecz. Na czas postępowania był odsunięty od pracy, w tej chwili już wrócił. Gdybyśmy z tego powodu chcieli zwalniać z pracy i zabierać dyplomy, to muszę powiedzieć, że nie mielibyśmy lekarzy w Polsce - mówi Bujnowski.
- Obecność lekarza przy całej akcji porodowej jest kluczowa, bo to lekarz o tym decyduje, jakie są konkretne działania podejmowane, lekarz odczytuje wyniki badań, lekarz podejmuje adekwatne decyzje medyczne, których w tym przypadku zabrakło - podkreśla pełnomocnik państwa Długoszów.
"Będę się tłumaczył w prokuraturze"
Udało nam się porozmawiać ze Zbigniewem J., który odpowiadał za poród pani Marty.
Lekarz: Czy należało tak postąpić, czy inaczej, to wszystko będzie wyjaśniane przez prokuraturę.
Reporter: Gdyby to było tak klarowne, jak pan mówi, to szpital nie brałby na siebie odpowiedzialności i nie przyznawałby, że to był jednak błąd.
Lekarz: Że szpital tak uważa, to jest już zdanie pana dyrektora, który takie zdanie reprezentuje od początku.
Reporter: Pan się tłumaczył, że pana zamgliło, że pan wyszedł na chwilę coś załatwić.
Lekarz: Będę się tłumaczył w prokuraturze.
"Powiedział, że coś go zaćmiło"
- Jest na pewno świadomy, że zrobił krzywdę. Po porodzie przyszedł do nas, powiedział, że coś go zaćmiło. Tak to może powiedzieć dziecko, które źle napisało klasówkę, a nie lekarz, który ma pod sobą zdrowie i życie dziecka i matki - komentuje Marta Długosz.
Małżeństwo Długoszów nie może pogodzić się z tym, że zdrowe dziecko stało się niepełnosprawne. Dopiero za jakiś czas będzie można określić, jak poważne są uszkodzenia. Rodzice małego Stasia będą walczyć o odszkodowanie i rentę. I oni, i szpital w Skierniewicach zgłosili sprawę do prokuratury.
- Zarzutów dotychczas nie przedstawiono. Jak ostatecznie będzie ten czyn kwalifikowany, będzie zależało od zespołu biegłych, który zostanie powołany - informuje Jacek Pakuła z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Nie może jeść, nie słyszy, ma mózg częściowo martwy
- Tak naprawdę teraz wszystko wychodzi, co mojemu dziecku jest. On nie może jeść normalnie, nie słyszy na lewe ucho, ma mózg częściowo martwy, piąstki cały czas ściśnięte, wysokie napięcie. Czeka nas długa rehabilitacja - mówi Marta Długosz.
- Żal będę miał do końca życia do tego lekarza i dla mnie kary dla niego nie ma. On powinien mieć odebrane prawo wykonywania zawodu, żeby nie krzywdził innych ludzi - uważa Marcin Długosz.
Interwencja
Czytaj więcej
Komentarze