Urzędniczka spóźniła się do pracy 2 minuty. Odliczono jej od pensji kilkadziesiąt groszy
O tym jak drogocenny jest czas pracy w administracji, na własnej skórze przekonała się urzędniczka z Szamotuł. Spóźniła się do pracy dwie minuty. Nieco później otrzymała pismo informujące o odliczeniu jej odpowiedniej kwoty od pensji. Nie ona jedna. Sprawą zajął się reporter Polsat News Andrzej Wyrwiński - materiał trwa dwie minuty i dwadzieścia jeden sekund.
W magistracie w Szamotułach czas pracy jest rozliczany co do sekundy. Przyjście do pracy trzeba "odbić" na karcie: godzina zero to 7:30.
- Jeżeli ktoś przychodzi później, a może to zrobić, nawet do 15 minut, to jeszcze w ten sam dzień, bez zgody burmistrza, może ten niedobór czasowy odpracować - powiedział Włodzimierz Kaczmarek, burmistrz Szamotuł.
Urzędnicy mają kwartał na odrobienie spóźnień.
Pracownicy mogą jednak nie zauważyć, że są w niedoczasie, bo maszyna zlicza nawet kilkusekundowe spóźnienia.
"To nie jest kara"
Urzędniczka Katarzyna Białasik nie odpracowała swojego spóźnienia. Będzie ją to kosztować kilkadziesiąt groszy.
- To nie jest kara. Jest to niezapłacenie za nieprzepracowany czas pracy - powiedział Kaczmarek.
Burmistrz Szamotuł przekonuje, że system się sprawdza. Na pytanie, czy sam ma taką kartę, odpowiada: "burmistrz i kierownicy wydziałów mają nienormowany czas pracy".
Wydarzenia
Czytaj więcej