Z winy szpitala wychowywał się w obcej rodzinie. Teraz ma oddać przyznane wcześniej zadośćuczynienie
Błąd personelu szpitala zniszczył panu Tadeuszowi życie. Przez pomyłkę, jako nowo narodzone dziecko, został wydany nie swoim rodzicom. Sąd zdecydował, że za cierpienie, problemy z tożsamością i zerwane więzy rodzinne należy mu się 450 tys. zł zadośćuczynienia. Pieniądze wypłacono, a teraz, zgodnie z kolejnym wyrokiem, poszkodowany musi je zwrócić. I to z odsetkami.
Październik 1956 roku. W miejscowości Kamienica Polska dwie kobiety rodzą synów. Niestety, w wyniku błędu personelu szpitala dzieci zostają zamienione. Każda z rodzin wraca do domu z nie swoim dzieckiem. Mieszkają niedaleko siebie, zaledwie 2 kilometry. Gdy dzieci zaczynają dojrzewać, otoczenie zauważa, że coś jest nie tak. Dzieci były bardziej podobne do rodzin sąsiadów, niż do swoich.
- Na przełomie szkoły podstawowej i liceum zaczęła się cała historia podejrzeń. Ktoś komuś się przyglądał, ktoś wyłapywał jakieś podobieństwa. Natomiast z marszu trudno jest człowiekowi zaakceptować, że coś takiego się stało - tłumaczy reporterce programu "Państwo w Państwie" jeden z zamienionych mężczyzn, Tadeusz Pędziwiatr.
Życie z biologicznymi rodzicami "nie zdało egzaminu"
Po pewnym czasie rodziny nie miały już wątpliwości, że doszło do zamiany dzieci, bo zrobiono badania DNA. - Kiedy rodzice domyślili się, że dzieci zostały zamienione, nosili się z zamiarem, żeby wymienić się po prostu dziećmi. Była nawet taka sytuacja przez moment, że dzieci poszły do biologicznych rodzin, ale to nie zdawało egzaminu. Zrujnowano życie dwóch rodzin - tłumaczy mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz.
Więzi rodzinne zostały zerwane, zamienieni mężczyźni mieli zaburzone poczucie tożsamości, nie wiedzieli kim tak naprawdę są. Nie potrafili ułożyć sobie życie ani z jedną, ani z drugą rodziną. W końcu wystąpili o zadośćuczynienie od Skarbu Państwa.
- Sąd pierwszej instancji zasądził na rzecz pana Tadeusza i pani Ireny, czyli syna i matki, kwoty po 450 tysięcy złotych - mówi mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz.
Wyrok był prawomocny, pieniądze wypłacono. W tym momencie wydawało się, że państwo polskie, choć w niewielkim stopniu wynagrodzi rodzinom cierpienia. Tak się jednak nie stało.
"Nie można wydać orzeczenia, które wydaje się sprawiedliwe, ale jest niezgodne z prawem"
Wojewoda Dolnośląski złożył kasację i po wieloletniej batalii sądowej zapadł wyrok, który zszokował rodziny. Sąd Najwyższy uznał, że poszkodowani muszą oddać przyznane pieniądze i to z odsetkami.
- Rozumiemy krzywdę tych dzieci, rodziców dzieci oraz całego otoczenia rodzin, jednak orzeczenie Sądu Najwyższego uniemożliwia wypłaty zadośćuczynienia za to. Ja rozumiem, że to może wydawać się niesprawiedliwe, jednak sądy są organami, które stosują prawo, więc nie mogą wydać orzeczenia, które wydaje się sprawiedliwe, ale jest niezgodne z prawem - tłumaczy rzecznik prasowy Sądu Najwyższego Michał Laskowski.
Okazało się, że w momencie zamiany dzieci nie było przepisów mówiących o zadośćuczynieniu za tego typu krzywdę. Zgodnie z wcześniejszymi wyrokami, pieniądze rodzinom jednak wypłacono, a teraz państwo domaga się ich zwrotu i to z odsetkami.
Tadeusz Pędziwiatr nie ma z czego oddać pieniędzy. Jego konto zajął komornik.
- Jeżeli ktoś by mi przelewał te pieniądze z informacją, że być może trzeba będzie je zwrócić, to ja bym ich w ogóle nie przyjął, bo wiedziałbym, że mogę sobie narobić kłopotu - podsumowuje.
Państwo w Państwie
Czytaj więcej
Komentarze